Sputnik

Współczesne gatunkowe kino rosyjskie nie ma się czego wstydzić, to pewne. Wyśrubowane budżety, coraz lepsze efekty specjalne, rozmach. Czasem zdarza się tak, że ten sam rozmach wpada nieznośnie w brak umiaru, a obrazy zza wschodniej granicy próbując dorównać zachodnim blockbusterom kończą w okolicach tytułów z Bollywood. Osobliwe pomysły, niejednokrotny brak zwyczajnej wstrzemięźliwości przy twórczych zapędach owocują groteską, a co najmniej kiwaniem głową z politowaniem. Kojarzycie z pewnością choćby kilka tytułów, albo kolejne ambitne plany zapowiadanego hucznie filmu, który z reguły intrygująco wygląda w zapowiedzi, a w rezultacie jest koślawą wydmuszką prosto z farmy CGI. Nie tym razem.

Sputnik to mariaż kina grozy i fantastyki, niech będzie, że to horror sci-fi. Już po pierwszych wzmiankach, opisie fabuły, a w końcu zwiastunie, wiedzieliśmy, że będziemy mieli do czynienia z próbą podjęcia tematu, który na poziom epicki podniósł Ridley Scott w 1979 roku. Jednak po prawdzie, jeżeli już szukać porównań, to bliżej mu do filmu Coś Johna Carpentera. Znamienne jest to, że akcja Sputnika rozgrywa się na początku lat 80. Dwójka radzieckich astronautów wraca w kapsule na Ziemię. Są bohaterami Kraju Rad. Jednak w czasie powrotu ma miejsce incydent, coś dostaje się do kapsuły (tak podejrzewamy, choć tego momentu dokładnie nie widać). Pasażer na gapę znajduje bezpieczne i przytulne lokum wewnątrz organizmu Konstantina Veshnyakova (Pyotr Fyodorov).

To pasożyt czy symbiont? To kluczowe pytanie stanowi motyw przewodni filmu Egora Abramenki, reżysera debiutanta. W tajnych rosyjskich bazach ulokowanych gdzieś na szerokich stepach Kazachstanu astronauta Veshnyakov jest wnikliwie badany, a o pomoc poproszono Tatyanę Klimovą (Oksana Akinshina), behawiorystkę. Obcy organizm wciąż przebywa w środku mężczyzny, ale raz dziennie opuszcza swój „kokon”. Jest dokarmiany, a chwilę po tym wraca do, wydaje się że nieświadomego, astronauty. Tatyana Klimova ma odpowiedzieć na pytania, jak bezpiecznie odseparować dwa organizmy, jak wpływa na człowieka obca istota, jakie zamiary ma względem nas.

Sputnik gubi się nierzadko w swoich aspiracjach opowiadania zaangażowanym tonem o najprostszych sprawach, ale robi to w sposób nienachalny i uchodzi mu na sucho wiele rzeczy. Osobliwie bowiem wypada kilka pomysłów. Z jednej strony twórcy próbują wszystko wytłumaczyć, dbają o naukowe tło, zaprzęgają do filmowego języka przemyślane kwestie dotyczące przeprowadzanych badań. Od tej strony scenariusz sprawia wrażenie przemyślanego i pieczołowicie zaaranżowanego od strony i historycznej (tak, przedstawiony czas i miejsce wypadają bardzo wiarygodnie) ale również od strony aktorstwa. Z drugiej, twórcy jakby zapomnieli, że trzeba zasypać kilka wyjątkowo dużych dziur logicznych.

To, co jednak przemawia przede wszystkim za tytułem, to jego powaga przy wykreowaniu świata przedstawionego. Nierzadko jest tak, że odpowiednie wyważenie nastroju wpływa pozytywnie na odbiór i twórcy czasem dodają element związany z czarnym humorem czy szereg zabawnych sytuacji. Ma to rozładować napięcie, rozluźnić widza, wprowadzić spokój przed kolejnym atakiem. Abramenko nie zdecydował się na taki zabieg. Sputnik to ciągły ponury koloryt, również jeżeli chodzi o prezentacje obcej rasy. Nawet jeżeli design obcego nie zyskał mojej pełnej aprobaty, to doceniam fakt, że przy swojej niekiedy fikuśnej prezencji, sceny z nim konsekwentnie utrzymywane są w posągowej atmosferze. Tak samo przebiega akcja, dialogi i fabuła, która do samego finału zmierza w posępnym nastroju. Sputnik to film udany, dostarcza sporo emocji i ma fajną bohaterkę, której wyraźnie zależy. Na plus zagrał tu klaustrofobiczny klimat i decyzja o prowadzeniu opowieści wokół czterech głównych postaci. Żołnierze, obsługa bazy, lekarze stoją w odwrocie, nie przeszkadzają i pozostają w tle.

Sputnik nie musi być hitem na zachodzie, bo kinematografia rosyjska rządzi się własnymi prawami. Zresztą już sama realizacja zwraca uwagę tym, że jest to poniekąd film oderwany od reszty świata. Było to dla twórców o tyle ułatwione, że akcja rozgrywa się w latach 80., ale nawet jeżeli fabuła rozgrywałaby się w czasach bliższym współczesnym to i tak pewna hermetyczność krajobrazu byłaby z pewnością zachowana. W rosyjskim filmie nie ma bowiem miejsca na choćby jeden najmniejszy szczegół z zachodniej  kultury. Rosyjski film ma rosyjskich aktorów, rosyjskie piosenki, technologię, historię. Rosyjscy filmowi bohaterowie oglądają, a jakże, rosyjskie filmy. Wyzwala to dość specyficzne uczucie u widza, który żywi się całą zachodnią popkulturą. Sputnik jest oczywiście warty uwagi i chociaż Obcy Ridleya Scotta pozostał niezagrożony (Coś Carpentera również), to przyjemnie jest oglądać dzieło, które próbuje dorównać kultowym tytułom i robi to w sposób daleki od śmieszności. Ba, po seansie pozostaje w nas uczucie zazdrości, że można i wcale nie trzeba mieć za plecami amerykańskiej fabryki snów.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 113 min
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: Egor Abramenko
Scenariusz: Oleg Malovichko, Andrei Zolotarev
Obsada: Oksana Akinshina, Fedor Bondarchuk, Pyotr Fyodorov, Anton Vasilev
Zdjęcia: Maxim Zhukov
Muzyka: Oleg Karpachev