Drakula – recenzja trzyczęściowego miniserialu

Telewizyjna reinterpretacja legendy o Drakuli dokonana przez twórców Sherlocka zaskakuje bardzo pozytywnie. Scenarzyści Mark Gatiss i Steven Moffat na zlecenie BBC One ugryźli temat okraszając go wybitnie brytyjskimi przyprawami, humorem, ciętymi dialogami, polali obficie krwią, niestety, poskąpili z deserem i przez to trzyczęściowy mini serial, chociaż jest bardzo dobry (i tak go oceniam), to w końcówce wyjątkowo mało satysfakcjonujący.

Figura Drakuli towarzyszy widzom niemalże od początku historii kinematografii, począwszy od Nosferatu – symfonia grozy Friedricha Wilhelma Murnaua z 1922 roku, wybitnego przedstawiciela niemieckiego ekspresjonizmu (chociaż istnieją doniesienia o wcześniejszych próbach przełożenia na filmowy język prozy Brama Stokera przez Sowietów i Węgrów). Idący za Drakulą wampiryzm został już przerobiony na wszystkich kontynentach, występował we wszelkich podgatunkach, rokrocznie można znaleźć kilka tytułów opisujących tę osobliwą odmianę pasożytnictwa. Fani wampirów i hrabiego mają więc w czym wybierać. Eksploatacja tematu odbywa się bez ustanku, a kolejne pokolenia twórców wydają się wręcz niepohamowane ze swoją wyobraźnią. Można wielokrotnie się sparzyć, ale i wyciągać co lepsze kawałki, jak brytyjskiego Drakulę, którego możecie zobaczyć na platformie Netflix.

Zaczyna się lepiej, niż można by przypuszczać. Podzielona na trzy części opowieść startuje epizodem na Węgrzech w XIX wieku, gdzie w gotyckich klimatach obserwujemy prawnika Jonathana Harkera, który na zlecenie swojej kancelarii odwiedza Drakulę w jego zamku. Chodzi o zakup posiadłości na brytyjskich wyspach, gdzie Drakula ma zamiar się wybrać. Historia rozgrywa się we wspomnieniach prawnika, który wyglądem przypomina nieumarłego i przesłuchiwany jest przez dwie zakonnice w klasztorze. Serial jest zresztą tak sprytnie skonstruowany i tak często odwraca się ku wcześniejszym wydarzeniom, że przytaczanie fragmentów fabuły może zdradzić ważne elementy, które mogą trochę zepsuć zabawę.

Napiszę więc, że serial to podróż hrabiego w czasie i przestrzeni, przez Węgry, drogą morską (odcinek drugi), aż po cel swojej podróży, upragnioną Wielką Brytanię (odcinek trzeci). Za nim natomiast podróżują potomkowie Van Helsingów, zawsze pod kobiecą postacią. Siostra Agata z pierwszego epizodu łaknie łapczywie wiedzy o księciu ciemności, natarczywie pragnie zgłębić potrzebną wiedzę, która może pomóc zgładzić hrabiego. Oświecona zakonnica jest złośliwa, przebiegła i inteligentna. Drugi epizod kłania się gatunkowi whodunit, ale w nieco groteskowej formie, bo Drakula zdaje się tu bawić w detektywa Herkulesa Poirot. Trzecia, najsłabsza cześć to rozprawa o śmierci i pragnieniu odejścia ze świata żywych i martwych. Dostaliśmy ilustrację całego pokolenia wyzutego z emocji, zapatrzonych w siebie egoistów, próżnych i zuchwałych, którym wydaje się, że mogą zadrwić śmierci prosto w twarz. To ci, którzy nie spotkali na swojej drodze Drakuli.

Fantastyczny jest wspomniany brytyjski sznyt, humor i styl. Nawet jeżeli trzy części są nierówne, to niezmiennie doskonale spisuje się odtwórca głównej roli. Wcielający się w hrabiego Claes Bang (który wystąpi w trzecim filmie Roberta Eggersa The Northman) przedstawia się jako istota zepsuta i zła. Uwierzyłem w jego nieposkromioną żądzę szerzenia chaosu i to, że zawsze będzie grał tak, by wygrać. Nie można mu ufać, lubuje się w bólu, upokarzaniu, lubi kusić, obiecywać i zawsze wyłga się z obietnic. Wspaniale jest widzieć aktora, w którego oczach można zobaczyć pasję i to z jakim pożądaniem patrzy na pulsującą krew w nabrzmiałej tętnicy szyjnej. Claes Bang doprawił wszystko szyderą, bawi się słowem i dowcipkuje o morderstwach i własnym głodzie. Jest brutalny tak jak potrafi być brutalny sam serial. Efekty specjalne nie rażą, chociaż wyraźnie je widać, ale w połączeniu z doskonałą charakteryzacją i namiastką gore służą tylko podniesieniu estetycznych walorów. To prawda, że zamknięcie mnie trochę rozczarowało, ale doceniam odwagę i udanie (w kontekście scenariusza) rozpisaną historię na różne segmenty czasowe. Świetnie więc wypada koncept ścigania mordercy przez pokolenia Van Helsingów, na których ciąży odpowiedzialność i niepisana umowa rozprawienia się ze zbrodniarzem.

Drakulę oceniam jako produkcję bardzo dobrą, chociaż na ostatecznej ocenie zaważyły dwa pierwsze odcinki. Akcja jest zwarta, wątki nie rozbiegają się na te nieistotne poboczne (jak w innych Netflixowych tasiemcach). Trzeci, wyraźnie osłabiający serię, nie może oczywiście wpłynąć na cały odbiór. To serial wnoszący pewną świeżość, niezłe pomysły, ciekawie zaprezentowany konflikt pomiędzy Van Helsingami i Drakulą, który odbywa się niczym przeciąganie liny, próbowanie się, podchody, fortele. To jak rozgrywka szachów rozciągnięta na kilka wieków, w czasie której przeciwnika się poznaje, wynajduje słabe cechy, by w finale zrozumieć go i wykorzystać słabości.

Patryk Karwowski