Terminator: Mroczne przeznaczenie

Remake, reset, kolejna część, jak zwał, tak zwał. Nawet jeżeli opis filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie wyraźnie definiuje czym film jest, to można mieć niemały kłopot z odnalezieniem się w zaprezentowanej fabule. Do marki wrócił James Cameron jako współscenarzysta i współproducent, Skydance Productions z David Ellisonem na czele przetasowuje kolejny raz karty we franczyzie, a akcja umieszczona jest gdzieś tak mniej więcej po Terminatorze 2. Tak mniej więcej, bo wydarzenia z kolejnych części (w tym i z serialu Terminator: Kroniki Sary Connor) mają po części swoje miejsce w alternatywnych ramach czasowych. No tak, w ten sposób można przecież wytłumaczyć wszystko. A reżyseruje Tim Miller, ten od Deadpoola, trudno.

Żeby w ogóle mówić o czerpaniu frajdy z najnowszej odsłony Terminatora, widz będzie musiał wiele przełknąć. W zasadzie tak dużo, że cześć z Was niechybnie się tym zakrztusi. A jest z czego wybierać, bo miejscami poziom rozpisania rozwiązań w scenariuszu przypomina te z najnowszego Halloween. Nie stanę jednak w jednym szeregu z hejterami, którzy zasiadają w loży szyderców, a przy ocenianiu filmów w skali 10 punktowej poza czwórkę nie wychodzą. Ten film ma wiele świetnych momentów, a te najlepsze przyszyły z najmniej oczekiwanej strony!

W filmowej kontynuacji nie poczyniono żadnej rewolucji. Gabriel Luna kontynuuje więc „misję” T-1000, a wcześniej T-800 i… ściga dziewczynę, która może zmienić przyszłość. Mackenzie Davis niczym Sarah Connor musi ją ochronić. I tak aż do finału.

Żeby nie przedłużać, to czego obawiali się wszyscy i to, co było szkalowane od początku (już na etapie ujawnienia nazwisk i pierwszych fotosów), w moim przekonaniu wypadło znakomicie. Piszę tutaj o głównym antagoniście (Terminator Rev-9) i Grace, żołnierzu z 2042 roku. Oboje, zarówno Gabriel Luna, jak i Mackenzie Davis wypadli przekonująco, są obdarzeni sporą charyzmą, idealną prezencją, a w scenach akcji prezentują się wyśmienicie (również za sprawą, jak widać, doskonałego przygotowania fizycznego. Mackenzie Davis jest wręcz nie do poznania przy swoich poprzednich filmowych rolach, w których nie wymagano takiej fizycznej tężyzny).

Gorzej ze starą szkołą. Muszę przyznać, że na ekranie wyglądają jak stary rockowy zespół wciśnięty na siłę na imprezę dla młodszych. Oczywiście bez nich nie trzeba było nawet skupiać się na franczyzie, a można było stworzyć nową historię. To właśnie pojawienie się między innymi Lindy Hamilton (jako Sary Connor) wymusiło rozpisanie opowieści na nowo i przeforsowano decyzję o resecie. Lepiej ma się rzecz z Arnoldem Schwarzeneggerem, ale podejrzewam, że moje pozytywne wrażenie wypłynęło głównie przez szacunek do postaci i aktora.

Jednak można tak naprawdę zapomnieć o wszystkich niedogodnościach, bo Terminator ma być przede wszystkim filmem akcji. Jasne, że to chwalebne, że twórcy próbują przemycić trochę ważnej i zaangażowanej treści (vide wypieranie człowieka i zastępowanie go przez maszynę w fabryce samochodów), ale seria od zawsze „żyła” dzięki scenom akcji, a te tutaj potrafią skutecznie widza zaangażować, zaczynając już od tej otwierającej film. Każda z nich (pościg samochodowy, walka Terminatorów, akcja w spadającym samolocie, którą było zapewne cholernie ciężko nakręcić) to kwintesencja blockbusterowej rozrywki, pierwszorzędnie rozpisane sekwencje i fakt, że każda z nich wygląda jak scena finałowa, a to dowodzi o ich jakości. Terminator: Mroczne przeznaczenie nie był szczególnie potrzebny, ale ja się cieszę, że zobaczyłem Mackenzie Davis w takiej odsłonie i z marszu stała się moją ulubioną ekranową fajterką. Cieszę się, że ponownie zobaczyłem Arniego, który spuszcza łomot innym blaszakom. Nie potrzebowałem do szczęścia Lindy Hamilton i raduje mnie każdy z cytatów nawiązujących do pierwszych filmów z Terminatorem, elektronicznym mordercą.

Patryk Karwowski

Za seans dziękuję sieci kin

6/10 - niezły

Czas trwania: 128 min
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Tim Miller
Scenariusz: James Cameron, Charles H. Eglee, Josh Friedman, David S. Goyer, Justin Rhodes
Obsada: Linda Hamilton, Arnold Schwarzenegger, Mackenzie Davis, Natalia Reyes, Gabriel Luna
Zdjęcia: Ken Seng
Muzyka: Junkie XL