1922 (2017)

Wilfred James (Thomas Jane) kocha ziemię i życie na farmie, jego żona (Molly Parker), jedyna właścicielka gruntów, wręcz odwrotnie. Marzy jej się Oklahoma, sklepik z sukienkami. Sprzedaż ziemi mogłaby spełnić każde pragnienie, tym bardziej nie aż tak bardzo wygórowane.

„Wierzę, że w człowieku drzemie druga natura”, mówi w jednej ze scen bohater gramy przez Thomasa Jane’a. To wyznanie, trochę usprawiedliwienie, po części jako motyw, stanowi niejednokrotny przyczynek do dalszego rozwoju wypadków spowitych kolorami w odcieniach bordo. U Kinga właśnie zło, jako ukrywająca się materia, potrafi nagle objąć swoimi mackami prawą część (wydawałoby się porządnego) obywatela. Historia w 1922 rozpoczyna się od morderczego aktu, gdy Wilfred chce zostać, a Arlette pójść w swoją stronę. Jak to u mistrza grozy bywa, przyszły koszmar jest konsekwencją decyzji, a wszystkie traumatyczne przeżycia projekcjami czekającymi na tych, którzy przeszli na ciemną stronę.

1922 to niezwykle udana produkcja telewizyjna i tej „telewizyjności” trzyma się od początku do końca. Wiele filmów, które wyszło spod skrzydeł Netflix Original ma aspirację, by być pokazywanymi na festiwalach, salach kinowych, by walczyć jak równy z równym w kinowych box – office’ach. Ale nie 1922. To bardzo przyjemna, wciągająca, choć pozbawiona widowiskowości adaptacja. Jednak książki Kinga i idąc dalej ekranizacje (ta konkretna jest jednym z czterech opowiadań, które złożyły się na zbiór Czarna, bezgwiezdna noc) rzadko kiedy zahaczają o spektakularność. 1922 jest skromną opowieścią o zbrodni i karze, a całość ciągnie Thomas Jane. Bardzo lubię oglądać tego dryblasa praktycznie w każdej roli. I nigdy bym nie oczekiwał takiej zmiany wizerunku, bo Jane nigdy nie wychodził poza ramy swojego sztywnego emploi (to nie jest ujma czy sarkazm, niektórym pasuje ciągłość i stałość w wizerunku, szczególnie zewnętrznym). Tutaj przygotował się fizycznie, a raczej na fizyczności troszkę podupadł (gra farmera, nieco zniszczonego, wychudzonego, a Thomas Jane, ma naturalną atletyczną postawę). Do tego doszedł mocno farmerski akcent, cedzenie przez zęby, spluwanie, patrzenie spode łba, redneck z widłami jak się patrzy. Ironią może być to, że ta skromna produkcja telewizyjna może stać się jednym z najciekawszych wcieleń aktora. Co do samej adaptacji, Zak Hilditch (twórca dobrze przyjętego postapo These Final Hours) ładnie pociągnął najważniejsze dla powieści Kinga elementy. Jest więc mrok, który z dnia na dzień obejmuje bohatera, jest krąg, który zacieśnia się wokół miejsca akcji i jest w końcu wspomniana już kara, która za nic ma sobie realizm czasu i miejsca, a uderza zawsze ze strony nierealnej popędzając przed sobą ułudę, horror, przyglądając się niesprawnym ruchom grzeszników.

Chciałoby się pewnie czegoś innego od sfery muzycznej, czegoś bardziej… oryginalnego. Tym bardziej, że za tą odpowiada Mike Patton, wokalista Faith No More i formacji Fantômas, który niestety więcej niż standardu nam nie dał. Usłyszymy zatem całe spektrum sztandarowych tonów, nic co byśmy mogli zapamiętać i co by wyciągnęło grozę na poziom wyższy niż telewizyjny.

Sprawna narracja, świetny Thomas Jane, chciałoby się napisać poprawna klasyka, a jednak wszystkie udane elementy stawiają tytuł w polu tych wyjątkowo udanych adaptacji prozy Stephena Kinga.

6/10 - niezły
Czas trwania: 101 min
Gatunek: dreszczowiec
Reżyseria: Zak Hilditch
Scenariusz: Zak Hilditch, Stephen King
Obsada: Thomas Jane, Molly Parker, Dylan Schmid, Kaitlyn Bernard, Neal McDonough
Zdjęcia: Ben Richardson
Muzyka: Mike Patton