Zabiłem Jessego Jamesa (1949)

Jesse James (Reed Hadley) jako herszt bandy musiał po kolejnym skoku się przyczaić. Nagroda za jego głowę była już bardzo wysoka, ale nie tylko to skusiło jego przyjaciela Roberta Forda (John Ireland) do haniebnego czynu. To również amnestia obiecana przez gubernatora ostatecznie pchnęła Boba w kierunku zdradzieckich knowań…

Na początku swojej reżyserskiej „kariery” Fuller poszedł ścieżką raczej spokojną. Nie awanturował się na twórczych salonach. Nie wywracał dogmatów i nie zadawał kłamu wyniesionym na piedestał normom społecznym. Jednak od strony reżyserskich wyznaczników późniejszego stylu już w debiucie można wyciągnąć na zewnątrz to, co najbardziej interesowało reżysera późniejszego The Naked Kiss, czy Underworld U.S.A.. To tragizm postaci uwikłanej w złe wybory, która jednym pociągnięciem za spust zmienia bieg swojej (najważniejszej dla reżysera) historii. W założeniu i iluzorycznych pragnieniach Robert Ford chciał zostać farmerem, chodzić swobodnie po ulicach, poślubić piękną kobietę (tutaj jest to urodziwa Cynthy – Barbara Britton).

James był jego przyjacielem i legendą wśród ludzi z nizin (ale nie tylko). Rozbudzał wyobraźnię. Jeżeli więc ktoś zabił Jessego Jamesa, który był uznawany za najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie, to jaka sława może przypaść człowiekowi, którego kula dosięgnie jego zabójcę? Z takimi reperkusjami Ford mógł się liczyć. Gorzej z tym, co działo się wewnątrz człowieka., a i z miłością nie poszło do końca tak, jak sobie założył. Ciężko tak naprawdę rozgryźć Forda. Znamy jego plan, ambicje, ale już o samej granicy jego jestestwa za dużo powiedzieć nie potrafimy. To bohater tragiczny, tak samo jak tragiczna jest miłość, którą sobie wymyślił.

Ten film ma wiele składników, które zadeklarują Fullera jako twórcę, który potrafi swoich bohaterów docisnąć. Wie gdzie uderzyć, jak zbudować napięcie wynikające z przykrych dla postaci sytuacji.

Ale pośród tych wszystkich pozytywnych cech, których przecież seans nie jest pozbawiony (emocje, nawet jeżeli szczątkowe, gra Irelanda i ciekawie napisane drugoplanowe postaci), doskwiera tutaj nieprzyzwoity wręcz bałagan w scenariuszu, rozerwane sceny, całe fragmenty, kilka pomysłów porzuconych, być może nawet niepotrzebnych, tak jakby gdzieś zagubił się inny właściwy materiał. Realizacja kuleje, większość scen przypomina mydlaną operę. Nagminne jest, że film wygląda bardzo teatralnie, a my ze wzrokiem wlepionym (za operatorem) w kolejne drzwi czekamy niczym widzowie na widowni, aż się otworzą.

Chociaż tak bardzo niechlujny w wielu elementach, jest bardzo ciekawy w swoim podejściu do dramatu człowieka (świetne są sceny, gdy Ford odgrywa własna postać i nie jest w stanie powtórzyć przed widownią zabójstwa Jamesa). Seans wręcz wymagany, by zobaczyć jak rodził się największy hollywoodzki nonkonformista.

6/10 - niezły
Czas trwania: 81 min
Gatunek: western
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller, Homer Croy
Obsada: John Ireland, Reed Hadley, Barbara Britton
Zdjęcia: Ernest Miller
Muzyka: Albert Glasser