Jak dogryźć mafii (2017)

Znacie ten szelmowski uśmiech Bruce’a Willisa. Pamiętacie jaki potrafił być bezkompromisowy na przełomie lat 80. i 90. u Tony’ego Scotta (Ostatni skaut), Renny’ego Harlina w Szklanej pułapce 2 (nawet w kolejnej, trzeciej części był świetny), a o początku serii w filmie McTiernana nawet nie wspomnę. Jeżeli pamiętacie, to podejrzewam, że również i tęsknicie.

Bruce Willis w ostatniej dekadzie uparcie i sukcesywnie rozmieniał się na drobne. A robił to z takim uporem, że przestałem śledzić kolejne wychodzące tytuły z jego nazwiskiem. Zresztą śledzić nie było czego, bo do kin nie trafiały, a po te „straight to DVD” nie miałem jakoś ochoty sięgać. Przyznaję się, że uwiódł mnie wspomniany szelmowski uśmiech Willisa, a jako że aktor na afiszach w multipleksach pojawia się tak często jak western, czy horror gore, to dałem szansę.

No cóż… Jak dogryźć mafii to rozrywka prosta, niewymagająca skupienia i w której scenariusz bazuje na schematach przejścia linią prostą od punktu A, przez B i C aż do D. Bez zawracania, oglądania się, wątpliwości i rozterek. Jednak sama prostota nie byłaby taka zła. Gorzej, że historia jest bardzo infantylna, gagi wtórne, a komedia pustą, śmiesznie pomalowaną beczką bez wypełniacza. Scenariusz nie angażuje, bohaterowie nie kradną serca, a Willis chociaż rzeczywiście jest tym samym skubanym śmieszkiem, to gdzieś w międzyczasie przestał być wiarygodny w swoim łobuzerstwie. Jednak próżno szukać tu jego winy. To scenariusz – wyjątkowo słaby skrypt Marka Cullena zaowocował takim oto filmidłem. Cullen, dotąd przede wszystkim scenarzysta (popełnił już swego czasu wiele scenariuszy, w tym do równie kiepskiego Cop Out. Fujary na tropie – najgorszego filmu w reżyserii samego Kevina Smitha), tutaj wystąpił również jako reżyser (debiutant). I dobrze! Przynajmniej nie trzeba domyślać się, kto bardziej pogrążył produkcję.

Ten film to czyste kuriozum, z źle zbalansowanym humorem i słabą akcją (więc o sensacji mowy być nie może). Nic tu nie śmieszy, nie bawi. Jest żenująco i banalnie (tłem kryminalnej sprawy jest próba dorwania grafficiarza, który niszczy elewację budynku gejowskimi malowidłami w wersji hard. Robi to z przytupem, przez jedną noc maluje na wysokim budynku swoje dzieło w rozmiarze na oko 10 na 15 m. Zabieg wykonuje wielokrotnie i nie udaje się go złapać, bo (hihi) czujka zasypia lub oddaje się uciechom w aucie itp.). I nie może tu być mowy o jakimś dystansie, igraniu z własnym emploi i zgrywy z komediowo – sensacyjnego sznytu uprawianego w Hollywood przez dekady. Ja tej zamierzonej ironii nie dostrzegłem.

Swego czasu pisałem już, że Willisowi nie wierzę, a jednak się przełamałem. Oddaję mu jednak to, że nie był najsłabszym ogniwem produkcji i w zasadzie nikt po tej stronie kamery nie był. Innymi słowy, z g***a bata nie ukręcisz. Na plus idą miejscówki i piękna plaża 🙂

Za seans dziękuję sieci kin

Za seans dziękuję sieci kin

3/10 - słaby

Czas trwania: 94 min
Gatunek: komedia sensacyjna
Reżyseria: Mark Cullen
Scenariusz: Mark Cullen, Robb Cullen
Obsada: Bruce Willis, John Goodman, Jason Momoa, Emily Robinson
Zdjęcia: Amir Mokri
Muzyka: Jeff Cardoni