Blood Drive – S01E03

Troszkę się tego obawiałem. Po dwóch odcinkach nieco spadło moje zainteresowanie i w kolejnym musi stać się coś, co spowoduje, że serial ponownie przykuje mnie do fotela. Podczas Nocy w Steel City można doszukać się dwóch fabularnych nitek będących paralelą z grindhousowymi inspiracjami. Są to niestety nitki fabularne wybitnie pretekstowe, zrobione tylko po to, by wypełnić jakoś czas antenowy.

Samo Steel City to miejsce, do którego trafia para głównych bohaterów. To również miejsce z mutantami, które są łase na benzynę. Stronią od światła, są agresywne i rozerwą cię na strzępy, gdy tylko pozwolisz im się zbliżyć w ciemności. „Miasto” to duże słowo, bo miejską aglomerację obserwujemy na horyzoncie jako kiepskie CGI, a w środku dostajemy jedną uliczkę i jedną halę…

Drugi wątek, podany jeszcze bardziej na dokładkę, to małżeńska para wyglądająca na pozór całkiem normalnie. W wyścigu biorą udział hybrydą i chociaż marka jest sprytnie ukryta, to kształt wskazuje Priusa. Ale to nie jest absolutnie ważne. Ważne jest to małżeństwo, które gościło niejednokrotnie w horrorach, a tutaj wspominają stare czasy. Gdzieś uleciała stara miłość i czasy, gdy z takim zapamiętaniem ćwiartowali, dekapitowali, skalpowali. Jednak właśnie w wyścigu małżeński ogień ma szansę ponownie rozgorzeć, gdy tylko doda się do pieca odpowiednią ilość ludzkiego cierpienia.

Jest kilka fajnych elementów i fragmentów (w większości będących strzałem w dziesiątkę przy swoich uroczych obrzydliwościach). Niestety cała Noc w Steel City to przede wszystkim nuda i taniość. To najgorszy przykład b-klasy zrobionej bez werwy, z kilkoma fajnymi momentami, które tylko uwydatniają wszechobecny marazm. Mam nadzieję, że twórcy nie spoczęli tym samym na (zasłużonych) laurach.

Za seans ślę podziękowania dla Showmax. Serial możecie zobaczyć w ofercie platformy

4/10 - ujdzie

Czas trwania: 45 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: James Roday
Scenariusz: James Roland
Obsada: Alan Ritchson, Christina Ochoa, Thomas Dominique, Colin Cunningham
Zdjęcia: Yaron Levy
Muzyka: Michael Gatt