Dog eat dog (2016)

Wyjątkowo ostatnio aktywny 70-letni Paul Shrader (tutaj reżyser, lecz nie możemy zapomnieć, że to przede wszystkim autor scenariuszy do kilku filmowych arcydzieł z lat 80.) nakręcił swój Dog eat dog na podstawie powieści Edwarda Bunkera. Nieżyjący już Bunker, który ze swoimi więziennymi doświadczeniami tak genialnie odnalazł się po odsiadce (i w trakcie) jako pisarz, zainspirował już kilku reżyserów. Po jego prozę sięgnął swego czasu Steve Buscemi kręcąc Gniazdo Os, Ulu Grosbard w 1978 r. nakręcił Zwolnienie warunkowe z Dustinem Hoffmanem.

Takie nazwiska jak Bunker i Shrader powinny być gwarantem mocnego wybuchowego ładunku. Gdy dodamy do tego jeszcze zapalnik w postaci Willema Dafoe, otrzymamy mieszankę wybuchową. Lepiej! To nitrogliceryna, a pierwsze wstrząsy zaczynają się od scen otwierających.

To nie jest film dla każdego. Na szczęście!

Już pierwszy akt, rozdział z kryminalistą o ksywce Wściekły Pies (Mad Dog – Willem Dafoe) pokazuje dlaczego obraz Shradera miał tak ciężką drogę w dystrybucji. Dafoe pokazuje, że jego postać zasługuje w pełni na swój przydomek, a rzeźnia, którą serwuje, to czyste prima sort. Jednak nie Mad Dog jest tutaj głównym bohaterem.

Było ich trzech, Troy (Nicolas Cage), Diesel (Christopher Matthew Cook) i Mad Dog. Razem tworzą krwawe trio, które trudni się zbrodniczym procederem. Nie są to sprawy, którymi żyje całe miasto. Ściąganie długów, obicie mordy, zastraszanie. Biorą zlecenia, w których poszkodowani na pewno nie zgłoszą się na policję. Filmowa banda, to ekipa, która jest na krawędzi. Nie mogą wrócić do więzienia, bo wymiar sprawiedliwości taką recydywę (poznali się w więzieniu) zatrzyma za kratami do końca życia.

Recenzja filmu "Dog Eat Dog" (2016), reż. Paul Shrader

Jednak tacy ludzie nie widzą innej możliwości na zarobkowanie, a jako że skubanie drobnych płotek jest niezwykle męczące, decydują się na zlecenie, które ma ich ustawiać do końca życia. To jest ta typowa ostatnia robota, która w kinie jest zawsze punktem zwrotnym. Także tutaj.

Dog eat dog ogląda się miejscami wyśmienicie wyśmienicie. Brudna eksploatacja posklejana z groźnych i wymownych (krótkich) epizodów nabiera tu barw wiarygodnych. Masa ciężkiego humoru od gości, którzy poczucia humoru raczej nie mają. I niech nie zwiedzie Was realizacyjny miejscami styl „na Tarantino”. Lubię myśleć o Dog eat dog, jako kopniaku w styl „na Tarantino”. Tu wszystko jest na poważnie, a komizm, który wyszedł naturalnie jest raczej spowodowany naszym zepsuciem. Poza tym finał paplaniny jednego z bohaterów dobitne świadczy o tym, co Shrader myśli o gadatliwych gangsterach w filmach Quentina.

Najnowszy film Shradera ogląda się tak, jak jeździ się na rollercoasterze. Podjazdy są za długie, ale wynagradzane szybkimi zjazdami. Przemoc jest nad wyraz sugestywna, akcja potraktowana ćpuńskimi zagrywkami doświadczonych narkomanów, dla których dragi są jak powietrze. Wszystko w stylu neo-noir, przyozdobione najtisowym sznytem na tanią akcję smakuje najlepiej zapite szkocką bez lodu. Dafoe jest tu królem, Cage księciem, operator zaskakuje odwagą, a całość ujmuje pulpową drzazgą, której nie wyciągniesz do finału. Sama fabuła przypomina mi te wszystkie doniesienia zza oceanu w CNN (lub innych mediach) o pościgach na finał „jakiegoś tam” kolejnego napadu z bronią w ręku. Filmowany ze śmigłowca, trochę chaotyczny, zawsze zajmujący, ze znanym (od zawsze) finałem…

(natomiast polski tytuł Geniusze zbrodni uznaje za blamaż dystrybucyjny)

Film możecie obejrzeć tutaj. Za seans ślę podziękowania dla

7/10 - dobry

Czas trwania: 93 min
Gatunek: kryminał
Reżyseria: Paul Schrader
Scenariusz: Edward Bunker (powieść), Matthew Wilder
Obsada: Nicolas Cage, Willem Dafoe, Christopher Matthew Cook
Zdjęcia: Alexander Dynan
Muzyka: Deantoni Parks