Altered Carbon

Świat w odległej przyszłości. Planety są już skolonizowane, galaktyki eksploatowane, a ludzkie życie jeszcze nigdy nie znaczyło tak niewiele. To świat, w którym człowiek ujarzmił duszę, wspomnienia, wszystkie najważniejsze informacje i zamknął je w stosie, który można przenosić do kolejnych ludzkich powłok. To kosztuje, ale w ten sposób stos może trwać w następnej „skórze” przez całe wieki. Tak jak Takeshi Kovacs, wczoraj najemnik, emisariusz walczący w swojej wojnie w odległym gwiazdozbiorze, dzisiaj detektyw w zmarnowanym, lekko pokiereszowanym ciele, który został wybudzony po to, by rozwikłać zagadkę rzekomo samobójczej śmierci jednego z majętnych ludzi na planecie Ziemia.

Wiązałem ogromne nadzieje z netflixową produkcją, tym bardziej, że określana była jako ta wysokobudżetowa, a to przede wszystkim było potrzebne, by przenieść na mały ekran wizje Richarda Morgana z kart jego Modyfikowanego węgla (recenzja powieści jest tutaj). Niestety budżet chociaż  jest widoczny, to głównie w doskonałej scenografii oddającej stylistykę pomieszczeń, w których walczył, umierał, uprawiał seks i znowu umierał główny bohater. Jednak ograniczenie się do kilku lokacji, czy też raptem dwóch zbudowanych w studiu ulic zamyka świat i czyni go bardzo hermetycznym. Nie czuć więc ogromu metropolii (kilka przyjemnych przelotów nad zrenderowanymi panoramami to za mało). Kovacs porusza się pieszo i przez to oraz przez akcję zamkniętą w tych bajecznie wystylizowanych komnatach umknęło bardzo wiele. Bije tu teatralność, a widz dodatkowo wyczuwa różnice pomiędzy obyciem Kinnamana, a całą resztą aktorów (casting przeprowadzony fatalnie z wyjątkiem Dichen Lachman w roli Kawahary i Chrisa Connera jako Poe, zarządzającego hotelem), których z taką swobodą można rozbierać (to pewnie będzie jeden z zarzutów). Epatowanie nagością jest tu nagminne, ale ja akurat rozerotyzowaną manierę wpisuję w charakter pióra Morgana i wizję tej przyszłości, z którą też muszę się zgodzić, bo wszystko prowadzi do zaspokajania żądz.. Jeszcze à propos nagości, to wcale nie jest tajemnicą, że z nazwiskami pierwszoligowymi nie poszłoby tak łatwo, a i kontrakty byłyby za wysokie. Uderza więc z filmowego Węgla taniość, pompatyczność, nie ma ducha przygody i akcji.

Uleciał kompletnie noir (na szczęście została cała masa cyberpunku), bo ten w powieści wspomagany był naszą wyobraźnia. Tutaj  otrzymując na twarz rozbuchane kolory, ciężko było w noir się wczuć. Co do samej fabuły, to względem pierwowzoru literackiego jest pocięta, przemielona i zmieniona, a jednak przeniesiono całe fragmenty, zachowano chronologię i niektóre dialogi. Wyrzucono całe sceny, które miałem nadzieję zobaczyć. Dodano jednak kilka świetnych, dopieszczono choreografię, a przemoc i brutalność doskonale wpisano w nihilistyczna aurę rozciągającą się nad Bay City. To zdecydowany plus, bo jako produkcja dla dorosłych Altered Carbon zawiera wyjątkowe natężenie przemocy i erotyki (często łącząc obie rzeczy).

To byłby doskonały miniserial, a tak dostaliśmy przegadany wypełniacz netflixowego czasu, w którym ciężko znaleźć serce i duszę. Nawet ten chwalony przez mnie od zawsze Kinnaman wypada najlepiej tylko w scenach, gdy gra Kinnamana gadającego slangiem i zaciąga łobuzerią z podłej dzielnicy (chociaż do roli pasuje idealnie pod względem fizyczności). Zawiodło tempo, wartka akcja, która przecież jest znakiem rozpoznawczym powieści. Bo jak pamiętają czytelnicy, Kovacs miał mało czasu nawet na spalenie papierosa do końca. Ostatnie dwa odcinki rekompensują trochę całość, ale i przez nie czuć stracony wdzięk, bo i sam Takeshi działa podług innych motywów, a tło wydarzeń nie ścieka już taką pulpą. Każda z nietrafionych decyzji jest oczywiście kwestią i wynikiem trudnych kompromisów. Altered Carbon oceniam na szóstkę (z dużym plusem) za sceny walki, choreografię, wymuskaną charakteryzację, scenografię. Cała reszta nie ma tego, na co najbardziej liczyłem. Brak stosu, została sama powłoka.

Premiera 2 lutego. Za wcześniejszą możliwość obejrzenia serialu dziękuję platformie: