Ostatnie tango w Paryżu (1972)

Recenzja filmu "Ostatnie Tango w Paryżu" (1972), reż. Bernardo BertolucciBernardo Bertolucci po raz kolejny przygląda się ludzkiej naturze i narastającym w człowieku wątpliwościom. Rzuca również światło na ten szczególny moment w życiu, w którym musisz nauczyć się być dorosły, odpowiedzialny i zacząć żyć wedle reguł i norm narzuconych przez ogół społeczeństwa.










Jeanne (Maria Schneider) i Paul (Marlon Brando) spotkali się zupełnie przypadkiem. Jeanne ma 20 lat i jest przestraszona, chociaż nie okazuje tego na zewnątrz. Jest przestraszona, bo już niedługo ma wyjść za mąż. Ma stać się dorosła, nauczyć się nowej roli – żony. Z jednej strony poddaje się biegowi zdarzeń, zachowuje się tak jak przyszły mąż sobie życzy. Uczestniczy w spektaklu, żyje według scenariusza, który napisali jej rodzice, przepisy i prawo. Z drugiej strony… wciąż szuka. Ostatniej przygody? Być może nie ma wcale ochoty na życie z jednym mężczyzną i marzy się jej realizacja seksualnych fantazji. Paul dołączył do dziewczyny i stali się jednością. 45-letni mężczyzna nie może sobie poradzić z samobójczą śmiercią żony. Żył w jej cieniu, pod pantoflem. Zdawał sobie sprawę z jej romansów. Było mu z jednej strony wygodnie, ponieważ przywykł do życia zepchniętego na boczny tor męża. Co się teraz stanie? Nie ma już na kogo narzekać. Nie ma się na co wściekać. Musi teraz żyć sam. Ale jak? Skoro całe swoje życie był mężem. Zamknięty w małżeńskiej klatce nigdy nie był w stanie zrealizować swoich seksualnych fantazji. Dwójka bohaterów znalazła się w tym samym hotelowym pokoiku i przez trzy dni będą uprawiać perwersyjny seks często wykraczając poza podręcznik kamasutry.

Recenzja filmu "Ostatnie Tango w Paryżu" (1972), reż. Bernardo Bertolucci
To nie jest film, który nadaje się do streszczenia w kilku zdaniach. Jeżeli ktoś napisałby, że jest to film w którym 20-latka pieprzy się przez trzy dni z 45-latkiem w jednym pokoju miałby rację. Jednak byłoby to przede wszystkim krzywdzące dla sztuki. Bertolucci uczynił rzecz godną podziwu. Większość reżyserów skupiłaby się na jednej postaci i tym torem kontynuowałaby historię filmową. Tu twórca prowadzi dwie opowieści jednocześnie korzystając przy tym z wyrafinowanego języka filmowego, pięknych zdjęć Vittorio Storaro i muzyki, która odpowiednio ilustruje nastrój ekranowych postaci (świetne przejścia ze spokojnych melodii do „dzikich” i „złowieszczych” brzmień jazzowych).

Recenzja filmu "Ostatnie Tango w Paryżu" (1972), reż. Bernardo Bertolucci
Hotelowego pokoju nie można odczytywać tylko jako miejsca schadzek. Jest pewnego rodzaju portalem, w którym bohaterowie mogli stać się na chwilę kimś innym, a jednocześnie prawdziwym. Zatracają się w dzikim spełnianiu swoich fantazji. Jednak wyjaśnienie tego co „zrobił” z Jeanne i Paulem reżyser Bertolucci nie jest takie proste. Trzeba pójść dalej i wyjść poza sferę cielesną. Paul, który przyciska swoim ciężarem kruchą Jeanne do ziemi cedzi przez zęby: „pierdolona rodzina”. Robi to w rytm brutalnego aktu seksualnego i daje tym samym wyraz swojego  podejścia do związku, w którym był i z pewnością „grał” rolę męża. Jednak Paul nienawidził tylko stanu rzeczy, bo wydaje się, że samą żonę kochał. W przejmującym monologu przy łożu śmierci próbuje zetrzeć jej makijaż, bo przecież nigdy go nie używała i nie lubiła. Miłość była, ale w momencie sformalizowania związku uczucie zaczęło ulatywać dobijane przez codzienną… rutynę. Jeanne zaś jest przede wszystkim ciekawa. Świata, mężczyzn, seksu, wulgarności i perwersji. Jest zafascynowana tym, że może z tego korzystać bez skrupułów. Zapomina o całym „poważnym” świecie. Zapomina o czasie, wymuszonych czułościach, roli. To wszystko jest jednak iluzoryczne, jak te pływające refleksy – odbicia  deszczowych strug na ścianach, namalowane ręką Storaro.

Betrtolucci na początku nie ocenia, a jedynie pokazuje i daje nam dużo czasu na wyciągnięcie wniosków. Te zaś spływają powoli, acz nieubłaganie. W ostatnich 30 minutach reżyser już nie chowa się za kotarą i wprost przedstawia groteskę sytuacji. Paul i Jeanne tańcząc tango wśród profesjonalnych tancerzy, wbrew regułom i krokom tego stylu wyglądają komicznie, a nawet… smutno. To moment, w którym chyba nawzajem zdają sobie sprawę, że jedno z nich nie pasuje do pokoju.

Recenzja filmu "Ostatnie Tango w Paryżu" (1972), reż. Bernardo Bertolucci
Nie napisałem o czym zawsze pisano przy okazji Ostatniego tanga… Czy obraz Bertolucciego, którego zakazano dystrybuować we Włoszech, a samego reżysera pozbawiono praw obywatelskich i skazano na 4 lata w zawieszeniu wciąż szokuje? To mój pierwszy kontakt z tym filmem i uważam, że jako dramat, a przecież w takim gatunku porusza się przekaz, seans potrafi… zaskoczyć. Polecam

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 129 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Bernardo Bertolucci
Scenariusz: Bernardo Bertolucci, Franco Arcalli, Agnès Varda, Jean-Louis Trintignant (pomoc przy dialogach)
Obsada: Marlon Brando, Maria Schneider
Zdjęcia: Vittorio Storaro
Muzyka: Gato Barbieri