Nie ma nas w domu

Oceniać filmy można w różny sposób. Czasem wypada skupić się tylko na aspekcie rozrywkowym, innym razem trzeba ocenić tytuł ze względu na jego charakter, albo odnieść się do samej przynależności gatunkowej. Są jednak tytuły, które po prostu bolą i wtedy na bok idzie rozpatrywanie wszystkich środków formalnych. Jasne, że nasze odczucia nie byłyby tak intensywne, gdyby nie gra aktorska, podjęty temat, czy w końcu sama reżyseria. Filmy Kena Loacha to jeden organizm, odbiera się dany utwór w całości, a przede wszystkich rozmawia się o nim w kontekście konkretnego tematu. Nie inaczej jest przy Nie ma nas w domu, filmie, którego nie sposób oglądać w spokoju, który rzeczywiście bardzo smuci, a nawet przeraża. I pomyśleć, że to tylko historia rodziny, gdzie matka z ojcem pracują, a dzieci są w wieku szkolnym.

Ken Loach, którego brytyjska lewica najchętniej widziałaby na swoich wyborczych plakatach od polityki teoretycznie się odżegnuje, bo chociaż piętnuje aktualną sytuację, to nie proponuje żadnych rozwiązań. Nie proponuje, bo nie taka jego rola, w swoich obserwacjach natomiast jest bezlitosny. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi od początku seansu, bo wiedziałem niestety w którą stronę podąży fabuła. Ricky, głowa rodziny, chciałby w końcu zapewnić jakiś tam dobrobyt najbliższym. Inwestuje w samochód dostawczy (sprzedaje samochód żony, by wziąć kredyt na nowe większe auto) i zatrudnia się jako kurier. Sześć dni w tygodniu, od świtu do zmierzchu, z mocno wyśrubowanym targetem na dostawę paczek do konkretnej godziny i twardymi obostrzeniami dotyczącymi samej absencji. Ricky po prostu musi być w pracy, tak samo jak jego żona Debbie, pielęgniarka, która jest na śmieciowej umowie i pracuje od 7:30 rano do 21. Mają wolne tylko niedziele, a dzieci w w tygodniu wychowują się same (uczą się w szkole, przygotowują posiłki, idą nawet spać). Nie sprawiają zanadto problemów, ale nawet te najmniejsze incydenty urastają do ogromnej rangi, bo przecież rodzic musi się czasem stawić w szkole, pomóc dziecku, czy też po prostu być. I właśnie to „być” okazuje się w praktyce niemożliwe. Ricky zaczyna się spóźniać, szef nie ustępuje, podopieczna Debbie jest w gorszym stanie i ktoś musi podjechać do niej w nocy itd. itp. Proza życia, ale jednak pętla zacieśnia się nieubłaganie na tej rodzinie. Wracając i do tego strachu i niepokoju u mnie, ale przede wszystkim niewyobrażalnego smutku, to czy smutne to nie jest, że sama praca nie wystarcza do tego, żeby było „dobrze”? Ken Loach dociska do końca i każdy z tych wspomnianych malutkich problemów wrzucony do garnka tworzy mieszankę wybuchową. Wydaje mi się, że wybija tu niezwykle mocno frustracja twórcy w związku z aktualną sytuacją w kraju, bo jako społecznik Ken wyjaśnia po trosze przyczyny brexitu, ilustruje nastroje rodaków, pokazuje do czego doprowadził drapieżny kapitalizm. I niby wszystko to wiemy i rozumiemy, a jednak wciąż pozwalamy pracodawcom, urzędnikom i państwu na wyzysk. Czy Ken Loach nawołuje do rewolucji? Poniekąd  zapewne tak, bo pokazuje efekty decyzji, które odciskają piętno na gospodarce przez dekady. Jako widz kibicowałem, ale nie widziałem wyjścia z tej sytuacji. Co powinien zrobić ojciec, który może pracować, pracuje, a jednak ile by z siebie nie wycisnął, to wciąż okazuje się za mało. To samo matka, która nosi w sobie wiele miłości, cierpliwości, ale nawet ona w końcu jest w stanie wybuchnąć.

To mocny i przejmujący dramat o ludziach którzy są uczciwi, pracują, wychowują dzieci, a państwo im w tym usilnie przeszkadza rzucając pod nogi kłody. I dokładnie wiemy do czego to prowadzi. Z tego wytwarzają się społeczne patologie, dzieci trafiają na ulice, ludzie popadają w depresję. Ken Loach inaczej niż zwykle nie zapala niestety światła, słońce tu nie wschodzi (nawet jeżeli pojawi się kilka promyków), wszystko ostatecznie tonie w mroku. Nie będzie dobrze, nie ma nas już w domu.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 100 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Ken Loach
Scenariusz: Paul Laverty
Obsada: Kris Hitchen, Debbie Honeywood, Rhys Stone, Katie Proctor
Zdjęcia: Robbie Ryan
Muzyka: George Fenton

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?