Red Rocket

Uzależniony od mirażu.

Filmy Seana Bakera mają obecnie wszystko czego pożądam w kinie i za czym w pewnym sensie tęsknie jeżeli chodzi o obcowanie z filmową historią. Pamiętam doskonale Mandarynkę, niezależną petardę kręconą przy użyciu telefonów marki iPhone. Sean Baker opowiadał o Los Angeles z poziomu ulicy i chociaż nie jest przecież pierwszym, który tak cudownie prowokował i stawiał na naturalizm, to jednak Mandarynka, mimo wszystko, dała mocny świeży powiew. Rzadko mogliśmy ostatnimi czasy, w takiej formie, szczerze, ale też wzruszająco obserwować dotychczas marginalizowaną część społeczeństwa w sferze medialnej. Projekt Floryda, o niebo bardziej komercyjny wciąż dostarczał podobnego ciepła. Podpis Seana Bakera był bardzo wyrazisty, chociaż utwór był już z rzędu tych mniej „awanturniczych”. Red Rocket to powrót. Powrót do kina, które, wracając do pierwszego zdania, pożądam. Jest tu autentyzm spod znaku pierwszych filmów Harmony’ego Korine’a, uchwycona prawda w spojrzeniu niczym u Cassavetesa i ta sama wrażliwość, którą notorycznie przelewa na ekran sam Sean Baker, autor pewny swojej autorskości.

Red Rocket to poemat piękny i surowy zarazem. I to też odróżnia Bakera od wspomnianego Korine’a, bo chociaż Korine wchodził buciorami na margines (i przekazywał zawsze nieliche wrażenia), to jednak Baker przewyższa wszystkich stroną narracyjną i tym, co robi jako twórca z widzem. By jednak opowiedzieć o naszej (widzów) sytuacji trzeba napomknąć o fabule. Red Rocket to historia powrotu Mikey’a „Saber” Daviesa do Texas City. Texas City to porozrzucane jednopiętrowe domy, rafinerie i ludzie, którymi nikt się nie interesuje. Znacie ten pejzaż chociażby z filmu Nomadland Chloé Zhao. Nie mamy również problemu z określeniem czasu wydarzeń. To środek kampanii wyborczej. Pistolety załadowane nabojami pełnymi obietnic ładuje Hillary Clinton i Donald Trump, ale żaden z kandydatów nie celuje z broni w mieszkańców Texas City. Zresztą oni sami (mieszkańcy) mają kompletnie gdzieś, kto tam będzie stał na straży kraju. Oni trwają na swoich ustalonych od dekad pozycjach. Chyba nawet są świadomi, że zmiany, jeżeli jakiekolwiek będą, do nich nie dotrą. Jedni handlują marihuaną (i robią to od zawsze (a interes zaraz przejdzie na następne pokolenie), inni marzą o ucieczce do większych miast. Jednak Mikey Saber ucieczkę ma za sobą. Wraca z poobijaną twarzą i z tym co ma na sobie. Lokum (podobno na chwilę) znajduje u żony, z którą zerwał już raz kontakt. 17 lat przepracował w Kalifornii w branży porno. Żona zaliczyła upadek z tej samej gałęzi rozrywki dużo wcześniej, więc wcześniej też spadła do rodzinnego domu, w którym mieszka obecnie ze swoją matką. Mikey bez grosza przy duszy, z czymś dziwnym w spojrzeniu postanawia zabawić na starych śmieciach. Nie wiemy jeszcze jaki ma plan, czy musi przeczekać, czy też po prostu odpocząć od kłopotów. Ma jednak na tyle dużo charyzmy obwoźnego sprzedawcy, że jakość wkupuje się w łaski kobiet, a co gorsze również w nasze. I niby ta fabuła nie jest szczególnie porywająca, ale głównie za sprawą Mikey’a jesteśmy w tym filmie cali sobą, siedzimy w tym bagienku nie mogąc oderwać oczu od miejsca, ludzi, pejzaży gdzie brzydota jest tak subtelnie i pięknie odmalowana, a w tle Ameryka pompuje swoje czarne złoto w potężnych i zjawiskowo oświetlonych rafineriach.

Mikey Saber, reprezentant white trashowej społeczności ma w sobie coś uwodzicielskiego. Na początku trochę nam go żal, ale wciąż podchodzimy do niego z rezerwą, bo to z jednej strony mitoman, łgarz, ludzki karaluch, a jednak potrafi zaintrygować i jest obdarzony dziwnym, lepkim magnetyzmem. Jakąś tam karierę w branży porno zrobił, ma swoją profesjonalna stronkę, zdobył nagrody, uznanie, nakręcił tysiąc z hakiem filmików. Dużo mówi i mówi w pewien uroczy sposób. Niektórzy jednak, jestem o tym przekonany, są mocno uodpornieni na ten rodzaj ludzi, bo na niektórych ten typ osobowości działa jak czerwona płachta na byka. Mikey Saber przypomina mi trochę postać, którą na ekranie wykreował Adam Sandler w Nieoszlifowanych diamentach – książkowy przykład jednostki autodestrukcyjnej. Typ osoby, która jest przekonana, że może kupić zwycięski los na loterii i jest gotowy postawić na to pieniądze, których nie ma. Sean Baker robi jednak z nami rzecz niesłychaną, bo do końca nie wiemy jaką obrać strategię względem bohatera. Przecież musimy coś o nim powiedzieć, ale czy tak do końca możemy mówić i pisać o nim jako o antybohaterze? Optyka zmienia się w trakcie filmu, gdy fabuła wskakuje na właściwe tory w momencie, gdy gwiazdor porno poznaje 17 letnią Raylee (dziewczę życzy sobie, by zwracać się do niej pseudonimem Truskawka),, pracownicę Donut Hole, malutkiego sklepiku, w którym sprzedaje się pączki. Saber rozkochuje w sobie dziewczynę, która ulega jego czarowi. Dokąd to zmierza? Musicie obejrzeć tą niezwykła historię upadku i upadku, bez wzlotu.

Energiczny, fantastycznie zagrany, z doskonałym wyczuciem obrazu i muzyki. Ten film to rodzaj powrotu do najlepszych niezależnych form. Sean Baker prowokuje, czasem stawia nas w niezręcznej sytuacji, opowiada o człowieku, który jest uzależniony od mirażu.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 130 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Sean Baker
Scenariusz: Chris Bergoch, Sean Baker
Obsada: Simon Rex, Bree Elrod, Suzanna Son, Brenda Deiss, Ethan Darbone
Zdjęcia: Drew Daniels
Muzyka: Matthew Hearon-Smith

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?