Gniewne wzgórza

Robert Aldrich po ukończeniu 10 sekund do piekła pozostał w Europie. Kolejny film miał zrealizować dla producenta Raymonda Strossa, który kupił prawa do powieści Gniewne wzgórza autorstwa Leona Urisa. Kręcony w greckich plenerach i wnętrzach MGM-British Studios dziesiąty film Roberta Aldricha opowiadał o losach amerykańskiego korespondenta wojennego Mike’a Morrisona. W głównej roli wystąpił Robert Mitchum. Wprawdzie pierwotnie miał tutaj wystąpić Alan Ladd, ale uniemożliwiła to, delikatnie rzecz ujmując, choroba alkoholowa Ladda. Ryzyko zatrudnienia go było o tyle większe, że realizacja miała odbywać się na dalekich planach filmowych. Mitchum natomiast w biografii Mitchum in his own words wspomina, że w tamtym okresie brał wszystko jeżeli miał tylko pięć minut wolnego, a przy okazji pytania o udział w Gniewnych wzgórzach, akurat dysponował tymi pięcioma minutami.

Fabuła na papierze może wydawać się wyjątkowo intrygująca. Otóż korespondent Mike przylatuje do Aten. Na miejscu wplątuje się w działania ruchu oporu, a w jego ręce wpada lista z greckimi współpracownikami nazistów. Bohater będzie musiał dokonać wyboru, który często wiązany jest z bohaterami z filmów Roberta Aldricha. Czy pozostać beztroskim mężczyzną i wykorzystać wyjazd do spotkań z greczynkami w nocnych klubach i upijania się lokalnym winem, czy wziąć odpowiedzialność za zadanie, pomóc w walce z okupantem i jednocześnie narazić swoje życie? Właściwą decyzję podejmie dzięki Eleftherii (Gia Scala, z którą Aldrich mógł przez chwilę współpracować dwa lata wcześniej przy The Garment Jungle. Reżyser został jednak zwolniony w trakcie realizacji filmu o „odzieżowej mafii”).

Gniewne wzgórza to obraz nieudany i wybrakowany pod wieloma względami, a stało się to głównie przez cięcia względem filmowego materiału, których dokonało studio (wbrew złożonym Aldrichowi obietnicom). Ale nie tylko montaż zawiódł, bo odniosłem wrażenie, że i Robert Mitchum nie był zbytnio zaangażowany do roli mężczyzny, w którym dokonuje się tak mocna wewnętrzna przemiana. Nie mogłem więc uwierzyć w zmianę Mitchuma z beztroskiego bawidamka w partyzanta, który stawia na szali własne życie. Na szczęście, to co wynosi produkcję trochę wyżej ponad przeciętną to dość ciekawie zarysowany motyw z trudnymi wyborami greków, którzy chcieliby po prostu przetrwać.

Jednak pomimo wielu ubytków, Gniewne wzgórza mają kilka naprawdę dobrych scen, a najmocniejsza z nich jest jak podpis samego reżysera. Nawet więc w słabszej produkcji Robert Aldrich (głównie dzięki scenarzyście A.I. Bezzeridesowi, który wcześniej był odpowiedzialny za mroczny fason Śmiertelnego pocałunku Aldricha) przemycił kilka twardych wersetów. Po nieudanym ataku partyzantów na magazyn broni, gestapo w odwecie zajmuje jedną z greckich wiosek i chce przykładnie ukarać i rozstrzelać dziesięciu mieszkańców. Wyczytywane są kolejne imiona, mężczyźni wychodzą przed szereg, pada strzał. Jeden ze wskazanych broni się i przekonuje Niemców, że przecież z nimi współpracuje i nie może być rozstrzelany. Ktoś ze starszyzny komentuje niecną próbę: „Widzisz co zrobiłeś? Ani my cię nie lubimy, ani oni”. Pada strzał, niedoszły kolaborant pada. Zdrajca narodu poniósł zasłużoną karę, a reżyser jasno przedstawił swoje stanowisko.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 82 min
Gatunek: dramat, wojenny
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Leon Uris (na podstawie powieści), A.I. Bezzerides
Obsada: Robert Mitchum, Stanley Baker, Elisabeth Müller, Gia Scala, Theodore Bikel
Zdjęcia: Stephen Dade
Muzyka: Richard Rodney Bennett