Nadzy

Mike Leigh udowadnia, że nie potrzeba wyjątkowo spektakularnych środków formalnych, by widz poczuł się nieswojo. Nieswojo to delikatny eufemizm, bo po seansie (ba, już w trakcie) najchętniej napisałbym, że czułem się podle. Nie lubię tego bohatera, chcę jak najszybciej wyjść z filmowego świata, nie chcę ich słuchać. I gdyby tak się zastanowić, to mam ochotę dać po mordzie Johnny’emu. Kieruje mną bezsilność, bo ten sam Johnny to przypadek skrajny, a Mike Leigh stworzył tym samym jedną z najbardziej intrygujących i skomplikowanych filmowych postaci. Gdzieś bowiem porzucamy naszą tolerancję, tracimy cierpliwość, zaciskamy zęby już po kilku pierwszych minutach filmu Nadzy. Pod względem językowym i fabularnym to majstersztyk, jeśli chodzi o emocje, to towarzyszą nam ten najmocniejsze, od smutku przez wściekłość. Od chęci ucieczki, przez apatię, aż po zwątpienie, próbę zrozumienia, smutek.

Nadzy Mike’a Leigh podejmują próbę uchwycenia destrukcyjnej funkcji wielkomiejskiej, zimnej, wyrachowanej tkanki. Ludzie są tu przedstawieni jak wyjałowione robaki, beznamiętne, bez uczuć (są, ale pod grubą warstwą strachu), pełne bólu, lęku przed zawiązaniem znajomości, nieczułe, a gdy niektórym przyjdzie ochota na kontakt, to tylko po to, by wylać swoje frustracje, mówić, użalać się, na pewno nie słuchać. Towarzyszymy od początku Johnny’emu, mężczyźnie, który prowadzi destrukcyjną krucjatę. Niszczy wszystko wokół siebie. To typ elokwentnego Don Juana, który przez sarkazm, filozoficzne wywody dostaje się do serc, a raczej łóżek kobiet. Na pewno? Gdy przyjrzymy się jego związkom, to w zasadzie można dojść do przeświadczenia, że to wcale nie jest zasługa tej osobliwej przebojowości (i na pewno nie cech romantycznych), a raczej pewności siebie i stanu emocjonalnego wybranek. Wydaje się więc, że większość spotykanych przez Johnny’ego postaci chce być zraniona i jest bardzo podatna na przemoc i agresję. Wręcz jak gąbki przyjmują cały wachlarz niewybrednych epitetów, zagubieni, stłamszeni, w końcu zaczynają coś czuć. To ludzie nadzy, odsłonięci, wystawieni na ciosy, nieprzygotowani do obrony. Taki też jest skądinąd Johnny, bo sarkazm, słowna agresja, to forma obrony przed światem, który w jakiś sposób go skrzywdził. W jaki? Możemy się tylko domyślić i na domysłach oparta jest filmowa intryga. W finale nie poznamy go lepiej, może się do niego zbliżymy, ale będzie wciąż tym samym, kreującym się na mało sympatycznego mężczyzną. Jego droga przez czeluście wielkomiejskiego wyziewu to droga przez męki utrapionych duszy, ale też krytyka społeczeństwa i ludzi, którzy nie potrafią spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi, zatrzymać się, usiąść i spokojnie porozmawiać. Przedstawione tu miasto to moloch, który wysysa energię, radość, chęć do życia. Ludzie wykonują mało atrakcyjne zawody, duszą się w swoich rolach, mają zajęcia, które są mało istotne. W zasadzie niektórzy z nich mogliby po prostu zniknąć, a pracodawcy mogliby dowiedzieć się o tym fakcie dopiero po dłuższym upływie czasu.

Nadzy to przede wszystkim obraz autodestrukcji, którą uprawiają bohaterowie filmu Mike’a Leigh. Każdy jest już na jakimś etapie samowyniszczenia. Droga przez miasto Johnny’ego to pretekst by pokazać cały szereg mechanizmów jakie rządzą wystawianiem się nas na cierpienie i kierowanie losu w niekiedy odrażające zaułki. Możliwe, że te destrukcyjne zachowania czemuś służą. To akurat tylko osobisty wniosek, który leży gdzieś obok filmowego seansu. Może zbiegając tak szybko w dół, samotni, pozbawieni warstwy ochronnej, stłamszeni przez życie, uciekający w używki mamy nadzieję, że ktoś nas w końcu zauważy, chwyci. Autodestrukcja może być formą niemego krzyku, który nie jest skierowany w żadną konkretną stronę.

Nadzy to jeden z ważniejszych filmów ilustrujących niezbadane mroki ludzkiej duszy i przedstawiający istotę ludzkiego pierwiastka, który trudno zdefiniować, złapać w jakąś ramę i postawić szybką diagnozę. Depresja, schizofrenia, stany lękowe i inne zaburzenia psychiczne mogą być tematem przewodnim tego filmu, doskonale zagranego, z wybitnym scenariuszem i dialogami, które zadają ból, a jednak są skrojone precyzyjnie. To jednocześnie najlepszy film o ludzkiej kondycji i sytuacji człowieka w wielkich, zimnych murach, w których płynie żółć zamiast gorącej krwi.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 132 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Mike Leigh
Scenariusz: Mike Leigh
Obsada: David Thewlis, Lesley Sharp, Katrin Cartlidge, Ewen Bremner, Peter Wight
Muzyka: Andrew Dickson
Zdjęcia: Dick Pope