Kraj świętych i grzeszników

Kraj świętych i grzeszników, film wzlotów i upadków.

Wcale nie dziwi, że wśród ocen Kraju świętych i grzeszników przeważają te pozytywne. Oto w końcu Neeson zagrał w filmie skrojonym pod swój garnitur. Gra zawodowego zabójcę, który osiadł na starość w hrabstwie Donegal w północnej Irlandii, w małym mieście zaraz przy zatoce. Urokliwa to okolica, nic tylko siedzieć na ganku, popijać piwo i głaskać owce. Znają się tu wszyscy, a jednak nie przeszkadza to Finbarowi (Liam Neeson) dobrze prosperować w zawodzie (zlecenie średnio raz na tydzień). Więcej! Przyjaźni się z uczciwym policjantem, podobno niezłym. Dziwne? A to dopiero początek.

Kraj świętych i grzesznikówMiasteczko przypadków.

I osobliwy to przypadek filmu, kiedy tak wiele rzeczy tu nie pasuje, nie gra, zawodzi (wątek romantyczny wepchnięty jak książka na półkę, na której nie ma już miejsca na nic), a jednak wciąż Kraj świętych i grzeszników da się lubić. Brakowało niewiele, bym tytuł skasował, a zaczęło się źle od samego głównego bohatera, zawodowego mordercy, Finbara Murphy’ego. Zabójca do rany przyłóż, ileż ich już było na ekranie. Tutaj mamy go podobno polubić, ale nie idzie to w parze z jego profesją. Żeby wykrzesać choć odrobinę sympatii, muszę założyć, że załatwia tylko wrednych typów. Może i tak jest, ale o ofiarach za dużo nie wiadomo. Finbar wykonuje zlecenia jedno za drugim w miasteczku, w którym każdy zna każdego i jakoś nikt się nie dziwi, że ludzi ubywa.

Ok, trochę się naigrywam, bo kontrakty może i realizuje w całym hrabstwie, ale wybrańców zwozi w jedno miejsce. Sadzi na każdym grobie drzewko, więc zbiorowa mogiła szybko przeobraża się w leśną szkółkę. Tak, to jeden z tych „oryginalnych” pomysłów, których kurczowo trzymają się twórcy. Opowiadam tyle o tym Finbarze, bo ta postać jest napisana w mocno niespójny sposób. Jest tu spory dysonans, choć wciąż opowieść potrafi intrygować. Tłem wydarzeń są działania IRA w Belfaście, tak przecież zawiązuje się cała fabuła. Grupa z IRA podkłada bombę i ukrywa się właśnie w Donegal. Szybko możemy się domyślić, że drogi członków IRA z życiową drogą Finbara się skrzyżują.

Kraj świętych grzeszników oceniamy wyżej niż na to zasłużył.

Oczywiście, tak jak napisałem Kraj świętych i grzeszników da się lubić. Zagrał tu scenariusz pisany na westernową modłę. On z podwójną tożsamością znalazł sobie miejsce na starość, oni przybyli do miasteczka i zaczęły się kłopoty. I jak to w westernie bywa, mamy strzelaninę w finale (bardzo dobrze zrealizowaną). Kraj świętych i grzeszników ma też świetne miejsce akcji, piękne widoki, zatoka, wzgórza, pagórki. I to wszystko przypomina nieco Duchy z Inisherin i tylko wypatrywać Padraica z osłem. Padraica nie ma, ale jest Finbar, czyli Liam Neeson z twarzą, na której wypisany jest cały ból przeszłości i który żegna się ze wszystkimi. Wciąż jednak ma siłę w spojrzeniu, wciąż donośny głos, pewność siebie i charyzmę.
Kraj świętych i grzesnzików

I cieszy w tym wszystkim najbardziej to, że wrócił do Irlandii (ale i towarzyszący mu irlandzcy aktorzy, stare i nowe twarze, sprawdzili się doskonale) i występuje w roli napisanej pod swój wiek, a nie udaje, że nie ma już 70 lat i biega w filmach akcji przeznaczonych raczej dla młodszych aktorów. Tak, wiek to tylko liczba, ale umówmy się, każdy kolejny film z tego segmentu z Liamem Neesonem był już tylko gorszy i gorszy. Kraj świętych i grzeszników zmienia ten trend, mam nadzieję, że jeżeli Neeson ma już trzymać broń, to tylko tę starą strzelbę z Kraju świętych i grzeszników.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 106 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Robert Lorenz
Scenariusz: Mark Michael McNally, Terry Loane
Obsada: Liam Neeson, Kerry Condon, Jack Gleeson, Ciarán Hinds
Muzyka: Diego Baldenweg, Nora Baldenweg, Lionel Baldenweg
Zdjęcia: Tom Stern