Dr. Goldfoot and the Girl Bombs (1966)

„The most dreadful movie I’ve ever been in. Just about everything that could go wrong, did.” Trudno nie zgodzić się ze słowami Vincenta Price’a, nawet gdy nie widziało się wszystkich z nim filmów. Jako sequel Dr. Goldfoot and the Bikini Machine w reżyserii Normana Tauroga (Dr. Goldfoot powstał już na finiszu przebogatej filmografii Tauroga, twórcy, który był aktywny w branży od lat 20. XX wieku. Nam znany głównie z kilku filmów z udziałem Elvisa Presleya – Blues szeregowca czy Błękitne Hawaje) jest kolejną parodią Bonda w idiotycznym, prześmiewczym tonie, z którego ciężko wyłapać choćby jedną cenną nutę. Nie ma takiej, a melodia, która płynie z ekranu jest irytująca od początku do końca. Dr. Goldfoot (takie heheszki z Bondowskiego Goldfingera. Nie palec, a stopa haha) ma plan. Jest genialnym naukowcem z oddziałem odzianych w złote bikini dziewczyn, które mogą eksplodować, gdy tylko dr. sobie tego zażyczy. W ten sposób likwiduje największe potęgi tego świata. SPRYTNE! Jest jeszcze kilka nawiązań do klasyków, jednak ciężko uznać je za coś więcej niż głupkowate odniesienia, jak scena z ujeżdżaną bombą nawiązującą do Doktor Strangelove lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę Stanleya Kubricka.

Po prawdzie to brakowało mi do szczęścia przebiegającego Benny Hilla, a film ostatecznie byłby pełny w swoim wyrazie. Pisząc przaśny humor i tak dodałbym mu za dużo. Wygłupy, debilny scenariusz i ogromny dysonans wychylający się z każdej kartki scenariusza. Na domiar złego widać ogromną przepaść jaka dzieli pajacującego (ale mimo wszystko na miejscu) Price’a od reszty aktorów, którzy zachowują się i grają jak ze wspomnianego już brytyjskiego show z pultaśnym komikiem w roli głównej.

Ciężko to się oglądało i ciężko było dotrwać do końca. Mario Bava posmakował wielu filmowych gatunków, ale o takim kuriozum z pewnością chciał szybko zapomnieć. Tym bardziej, że nie kwapił się do reżyserowania Złotej Stopy. Niestety, zobowiązujący kontrakt z producentem Fulvio Lucisano trzymał Bavę mocno za gardło, a był to ostatni film, jak reżyser miał dla niego do zrobienia. Nie widać więc tu ani entuzjazmu, ani żadnych wyznaczników stylu. Jest za to dużo improwizacji i nietrafionego dowcipu. Takie disco-polo spy. Jak się robi elegancki pastisz Bava pokazał kręcąc euro-spy już za liry. Dwa lata później wyszedł jego Diabolik (recenzja), film pełen energii, luzu, serca.

Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Mario Bavę”.

Czas trwania: 82 min
Gatunek: komedia
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Franco Castellano, Fulvio Lucisano
Obsada: Vincent Price, Fabian, Franco Franchi, Ciccio Ingrassia, Laura Antonelli
Zdjęcia: Antonio Rinaldi, Mario Bava
Muzyka: Coriolano Gori, Les Baxter (wersja na USA)