Sweetheart

Na brzeg rozległej piaszczystej plaży zostaje wyrzucona młoda dziewczyna. Jest rozbitkiem. Dostrzega rannego znajomego. Nie jest z nim najlepiej i wkrótce umiera. Dziewczyna nie panikuje, wie w jakiej znajduje się sytuacji, robi szybki przegląd rzeczy i obchodzi wyspę. Zajęło jej to chwilę, bo wyspa należy do jednego z tych urokliwych malutkich rajów na ziemi, które można obejść w godzinę. Wypada jeszcze pochować mężczyznę i można udać się na pierwszy spoczynek, na nie do końca, jak się okazuje, bezludnej wyspie. Z drugiej strony, słowo „bezludna” pasuje tutaj jak ulał. Ktoś zbezcześcił grób mężczyzny, wykopał zwłoki i prawdopodobnie je pożarł. Dziewczyna już wie, że nie jest sama.

Sweetheart kręcony na jednej z pięknych wysepek na Fidżi to monster movie, którym twórcy mogą bez wstydu pochwalić się przed każdym filmowym środowiskiem i na każdym tematycznym festiwalu. To skromny film z mikro budżetem, z którego został wykorzystany każdy cent. Reżyser J.D. Dillard z ekipą i pod czujnym producenckim okiem Jasona Bluma z Blumhouse Productions miał po prawdzie ułatwione zadanie, bo już sam plener dostarcza kolosalnych wrażeń. Wyspa jest śliczna, przylegające wody toną w kuszącym błękicie, a złoty piasek mógłby być traktowany jak dobro eksportowe. W takich warunkach przyjdzie nam poznać dziewczynę, która będzie mogła sprawdzić się w roli heroiny w walce z potworem.

Ciekawy jest sam pomysł na stworzenie podwalin pod fabułę. Nie wiemy nic o przeszłości głównej bohaterki, nie znamy jej umiejętności. Wydaje się normalną dziewczyną, która postawiona w ekstremalnej sytuacji musi sobie jakoś poradzić. Każdy podsuwany przez scenarzystów trop, który mógłby odsłonić choć trochę z jej historii okazuje się być wtrętem, który ostatecznie nie jest w stanie odwrócić naszej uwagi od wyspy i monstrum. To dość odważny zabieg, zważywszy na fakt, że niektóre wydarzenia mogłyby kierować opowieść w rejony innych gatunków. Sweetheart ma plener, który spełnia rolę swoistego samograja, dynamiczną muzykę w scenach z szybszą akcją i Kiersey Clemons, która debiutowała na dużym ekranie w filmie Dope Ricka Famuyiwy z 2005 roku. Clemons jako wciąż wschodząca gwiazda dobrze udźwignęła niełatwe przecież zadanie. Zaprezentowała się jako charyzmatyczna bohaterka w obrazie będącym wypadkową kobiecej wersji Robinsona Crusoe z survivalowym thrillerem na wyspie, na której ktoś otworzył furtkę do świata Lovecrafta.

Sweetheart w swojej klasie jest idealny i nie można do niczego się przyczepić, nie da się tu nic dodać, ani nic poprawić. Jest przy tym dość świeży, bo udało się zaaranżować akcje w nowym miejscu z dala od miejskich metropolii, jaskiń, gęstych terenów leśnych. Nawet oszczędny design potwora spełnia swoją rolę, jest pokazany na tyle ile potrzeba (efekty pra, walka z nim też wygląda wiarygodnie, a i tajemnica jego mocno absorbująca. Skąd się wziął, jak funkcjonuje, dlaczego wychodzi na żer i, w końcu, co to za miejsce, w którym mieszka? Te i inne pytania dobijają się do nas w trakcie seansu i chociaż na większość z nich nie uzyskamy odpowiedzi, sprawia to tylko, że film jest przez to efektowny, a nie efekciarski.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 82 min
Gatunek: monster movie, horror
Reżyseria: J.D. Dillard
Scenariusz: J.D. Dillard, Alex Hyner, Alex Theurer
Obsada: Kiersey Clemons, Emory Cohen, Hanna Mangan Lawrence, Benedict Samuel
Zdjęcia: Stefan Duscio
Muzyka: Charles Scott IV