Ghost in the shell (2017)

Recenzja filmu "Ghost in the Shell" (2017), reż. Rupert SandersNiestety stało się tak, że aktorskie Ghost in the shell to odegrane anime. Odegrane bez serca, chociaż z dbałością o szczegóły, w mocnym duchu cyberpunka i przez to nad wyraz znośne. W zasadzie każde czepianie się o tutejszą filmową duszę lub jej brak skończy się rozważaniami na temat przesłania, które powinno być szczególnie naświetlone, nawet jako łącznik z tym co tak świetnie uwydatnił w 1995 roku Mamoru Oshii (pamiętając o autorze mangi – Masamune Shirow), a tym co mógłby spróbować zaznaczyć Rupert Sanders. W anime pytania o człowieczeństwo były istotne, bo kluczowe dla zrozumienia przesłania. Brutalny świat stanowił zasadniczy element dla zobrazowania kontrastu pomiędzy bytem androida, a istnieniem człowieka.

W Ghost in the Shell, pomimo braku tej wyrachowanej subtelności, zagrało kilka istotnych elementów. Jako wieloletni gracz i mistrz gry systemu Cyberpunk 2020, nie mógłbym lepiej wyobrazić sobie otoczenia, kostiumów i całej reszty, które wyłapuje oko (zresztą większość rzeczy zostało ładnie skopiowanych z anime). Architektoniczny styl wyniesiony na technologiczny grzbiet, z teksturami przeniesionymi z wizji Ridleya Scotta, ze światłami i uderzeniem outdoorowej reklamy już nie jako dźwigni handlu, a łomu dla percepcji, sprawuje się tutaj znakomicie. Oczywiście, że jest to świat zatopiony w blasku spadających, kolorowych flar, gdzie każda noc z daleka wygląda jak sylwester, jednak Ghost in the shell wymaga takiej stylistyki.

Sam cyberpunk został tutaj przedstawiony z należytą świadomością. Dla mnie założenie tego nurtu zawsze wiązało się z wielowymiarowym przenikaniem kultur, stylów, ras (dlatego nigdy nie miałem problemu z wyborem Scarlett Johansson do roli Motoko Kusanagi), znaczeń. Tak, to jeden wielki śmietnik, gdzie każdy się ulepsza, by być szybszym, ważniejszym, istotniejszym. Cyberpunk zamyka się w jednej frazie: Poza jest wszystkim. W tym rozumieniu świat w aktorskim filmie również spełnił moje oczekiwania.

Recenzja filmu "Ghost in the Shell" (2017), reż. Rupert Sanders

Gorzej już z samymi stricte filmowymi elementami, z reguły pogarszającymi odbiór. Na początek tempo, bo od niego się zaczęło. Źle wyważone, za długie pauzy, w których główna bohaterka wygłasza kwestie istotne, a w które widz niestety nie wierzy (brzmią jak frazy lub złote myśli wzięte w cudzysłów). No i ostatecznie – brutalność, czyli jej brak, co być może brzmi jak frazes w dzisiejszej dobie rynku, który pragnie ściągnąć kasę z każdej grupy wiekowej. Przemoc i brutalizacja powinna być tutaj wykręcona, przekręcona nawet, bo to właśnie ona zdefiniowałaby po trosze świat, w jakim przyszło żyć Motoko. W filmie przemoc jest spłaszczona, pusta, nijaka, żadna.

Recenzja filmu "Ghost in the Shell" (2017), reż. Rupert Sanders

Reasumując i rzucając na szalę plusy i minusy, film muszę ocenić jako niezły (z minusem). Cyberpunk, odegrane sceny z anime (wręcz dosłownie), muzyka Mansella, który w skomponowanym brzmieniu nie raz podał dłoń kompozytorowi Kenji Kawaiemu, w końcu Kitano (jako Daisuke Aramak) i cała sekcja 9 oraz cały świat i cyber maniera. Sporo plusów nie może przesłonić czegoś, co uleciało bardzo szybko, duszy.

Za seans dziękuję sieci kin.

 6/10 - niezły

Czas trwania: 106 min
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Rupert Sanders
Scenariusz: Jamie Moss, William Wheeler, Ehren Kruger
Obsada: Scarlett Johansson, Takeshi Kitano, Michael Pitt, Pilou Asbæk, Juliette Binoche
Zdjęcia: Jess Hall
Muzyka: Clint Mansell