Wszystko wszędzie naraz

Wszystko wszędzie naraz kryje w sobie całe galaktyki atrakcji. Z prędkością hipernapędu przemierzamy od jednej szalonej planety pełnej metafor do drugiej. Moc odniesień, niespodzianek zdaje się być nieskończona, ale twórcy nigdy nie zapominają o sercu opowieści, rodzinie. W tej wariackiej podróży bierze udział trójka bohaterów. Znajdują się na najważniejszym etapie swojej drogi związanej ze wspólnym istnieniem.

Kluczową rolę odegra jednak ona, Evelyn (wspaniała Michelle Yeoh, ale jeszcze większe brawa należą się partnerującemu jej Jonathanowi Ke Quan). Jej sytuacja, fabuła i multiwersum, czyli hasło pojawiające się przy okazji tekstów dotyczących filmu w reżyserii Daniela Kwana i Daniela Scheinerta przypomina mi obraz sprzed ponad 70. lat (ale i wiele, wiele innych). Przypomina to, w dalekim dalekim odniesieniu (ale jednak) ten moment gdy George Bailey (James Stewart) ze Wspaniałego życia Franka Capry mógł podglądać alternatywną ścieżkę losu z przypadkiem, gdy nie ma go na świecie. I nie były to ładne obrazki, a George zrozumiał, ze najważniejsze jest tu i teraz i że trzeba walczyć. Bo Evelyn, podobnie jak George, może zastanowić się, czy inne życie (bez dzieci, męża, całego tego galimatiasu) mogłoby być lepsze? Inna życiowa ścieżka to inne plany, inne przygody, ale też inne wyzwania, a i inne niebezpieczeństwa, dramaty, ostatecznie inne traumy.

W podobnej sytuacji znajduje się więc Evelyn, kobieta pracująca, żona i matka dziewczyny, która wylatuje z gniazda (a być może nawet z niego wypada). Momentów zwrotnych było już w życiu Evelyn co nie miara, dzisiaj może zmienić się wszystko. Do tej pory jakoś się układało, rodzina wychodziła z trudnych zakrętów.

Tyle słowem wstępu, bo cała reszta to seans z rodzaju hiperdoznaniowych. Walki, świetna choreografia, przeskoki pomiędzy światami równoległymi, duch Matrixa. Trudno tu jednak o pełen eskapizm, bo za każdą sekwencją ukrywa się podtekst. Nie jest to nachalne, męczące, a raczej potrzebne, by utrzymać szkielet opowieści na swoim miejscu.

Mam wrażenie, że Wszystko wszędzie naraz, pomijając cały blichtr i rozrywkową perspektywę, może jak mało który film spełniać funkcję terapeutyczną. Wszystko wszędzie naraz wzrusza, pozwala się zastanowić nad sobą i relacjami z najbliższymi. Jasne, zawsze medium filmowe najbardziej trafia, gdy tematycznie zahacza o widza. Widzowie z dorastającą córką, albo ci, którzy widzą na horyzoncie małżeński zakręt z pewnością będą się z filmem utożsamiać bardziej. Zawsze tak jest, bo wtedy masz wrażenie, że rzecz jest skierowana konkretnie do Ciebie, że to Ty jesteś tą Evelyn, albo jej mężem, bądź dzieckiem. Siłą jest uniwersalizm, bo temat dorastania, kryzysu w związku dotyka, dotykał, albo dotknie większość widzów. Prędzej czy później odniesiesz się do Wszystko wszędzie naraz osobiście. Przez to, uniwersalizm i przesłanie, film działa, a nie przez kostium surrealizmu i groteski, co być może jest windowane jako główny atut. To skądinąd zrozumiałe, bo furia koloru, szalonej akcji, niemożliwych wydarzeń dobrze się sprzedaje. Jeżeli natomiast esencja gdzieś umyka, to być może jest dla ciebie na Wszystko wszędzie naraz za wcześnie, albo co gorsza, już za późno.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 107 min
Gatunek: dramat, fantasy
Reżyseria: Daniel Kwan, Daniel Scheinert
Scenariusz: Daniel Kwan, Daniel Scheinert
Obsada: Michelle Yeoh, Stephanie Hsu, Jonathan Ke Quan, Jenny Slate, Harry Shum Jr.
Zdjęcia: Larkin Seiple
Muzyka: Son Lux