Prawie na miejscu

Medytacja nad przemijaniem

Na Netfliksa trafiło dzieło niezwykłe – obraz dokumentalny z 2016 roku Prawie na miejscu (Almost there) w reżyserii uznanej twórczyni tego gatunku, Jacqueline Zünd. To refleksyjny, wrażliwy i poruszający portret trzech mężczyzn, którzy w obliczu nieubłaganego upływu czasu zastanawiają się nad własną śmiertelnością próbując na nowo odnaleźć cel i radość życia. Choć wnikliwych obrazów starości, tylko w ostatnich latach, kino dostarczyło nam kilka, to trudno nie odnieść wrażenia, że rozmaici twórcy portretowali ją głównie w czarnych barwach. W oscarowym Ojcu (omawianym na naszych łamach) grający tytułową rolę Anthony Hopkins w obliczu przemijania i niszczącej jego umysł demencji jest bezradny i zagubiony. W ciekawym debiucie reżyserskim Viggo Mortensena Jeszcze jest czas, grający rolę ojca Lance Henriksen w analogicznej sytuacji reaguje agresją, krzykiem, wściekłością na cały świat. W Prawie na miejscu Zünd i jej bohaterowie przedstawiają nam inny obraz starości. Choć nie brak w nim miejsca na depresję, samotność, wyobcowanie, czy utracone poczucie sensu, to jest również głęboka refleksja oraz dojrzały humanizm. Przede wszystkim jest też nadzieja.

Trzy historie

Robert Pearson, który jak sam twierdzi, zawsze bał się ryzyka bardziej niż inni ludzie, porzuca wygody statecznego życia i ciepło swojego domu dla używanego kampera, którym rusza w introspektywną podróż na kalifornijską pustynię. „Może powinienem był posłuchać moich kolegów z kawiarni. Mówili: Nie rób tego, to nie w twoim stylu. Przywykłeś do zupełnie innego trybu życia” – zastawia się Pearson. Jednak po chwili dodaje: „Ale co mam robić? Co chwila ktoś w moim wieku nagle umiera. Zawał, rak, inne choroby. Jeśli chce coś zrobić, to powinienem to zrobić teraz”.

Genji Yamada mieszka w Tokio. Po 38 latach ciężkiej pracy w dużej korporacji przeszedł na emeryturę. „Jest takie wyrażenie nure ochiba, oznacza mokre liście. Określa się tak korporacyjnych emerytów, którzy czepiają się żon, niczym mokry liść buta” – mówi Yamada. Jak sam podkreśla, nie ma pomysłu, co zrobić z resztą życia. Jego żona mówi, że zawsze ma smutny wyraz twarzy. „Korposzczury żyją w grupach. Nagle stajesz się niezależny. Czułem się oswobodzony i samotny jednocześnie. Nagle byłem zdany na siebie… Moja żona powtarza, że poświęciłem życie samemu sobie. Może ożeniłem się z firmą. Patrząc wstecz widzę, że nie ma nic z czego mogę być dumny”- podkreśla Yamada. Czy nowe zajęcie, któremu się poświęca – czytanie książek dzieciom – sprawi, że odzyska radość?

Steve Phillips, drag queen i komik, postanawia na zawsze opuścić rodzinną Anglię w poszukiwaniu lepszego miejsca do spędzenia schyłku życia. „Blackpool nie jest tak magiczne jak kiedyś…Obecnie to bardzo smutne miejsce. Przykro jest chodzić po ulicach. Panuje wysokie bezrobocie” – mówi wyraźnie przygnębiony Steve. Swoją szansę na przemyślenie życiowych wyborów i odnalezienie wewnętrznego spokoju spróbuje odnaleźć w Benidorm – hiszpańskim mieście znanym z pięknych plaż i nocnego życia.

Niezwykła podróż

Prawie na miejscu to dokument i zarazem film drogi. Bohaterowie często są tu pokazywani podczas podróży. Yamada siedzi nieruchomo w oczekiwaniu na metro, Steve idzie samotnie przez rozświetlone nocnymi światłami miasto, a Pearson przemierza bezkresną pustynię za kółkiem swojego kampera. „Droga” jaką przebywają, rozumiana na wiele sposobów, zdaje się niekiedy ważniejsza, niż jej cel. Głosy bohaterów słyszane z off-u w niezwykle harmonijny sposób unoszą się nad filmem i prowadzą ich (a wraz z nimi nas) przez tę niezwykłą filmową podróż. Co ciekawe, usta bohaterów pozostają najczęściej zamknięte, jakby komunikacja odbywała się za pomocą samych tylko myśli. Jeśli dodamy do tego piękne, przywodzące na myśl magiczny realizm, zdjęcia autorstwa Nikolaia von Graevenitza oraz wspaniałą hipnotyczną ścieżkę dźwiękową autorstwa Maxa Avery Lichtensteina, to w pełni zobaczymy z jak artystycznie przemyślanym dziełem mamy tu do czynienia. Obraz Zünd to filmowa medytacja nad starością i przemijaniem. „Starzenie się oznacza poznawanie swoich limitów i dostosowanie się do nich. Nie brzmi to idealistycznie. Nie stajemy się mądrzejsi, tylko bardziej zmęczeni” – mówi jedna z postaci. Twórczyni przy pomocy historii swoich bohaterów chce uchwycić możliwie szerokie spektrum współczesnych bolączek coraz bardziej starzejących się zachodnich społeczeństw. Postacie czują, że nie przystają do zbyt szybko zmieniającego się świata, żałują, że za mało czasu poświęcali swoim bliskim, przeraża ich myśl o upływającym czasie. Czują się samotni, ale jednocześnie boją się z kimś związać. „Miło by było mieć z kim porozmawiać po powrocie do domu. Miło by było obejrzeć razem film, a potem o nim podyskutować. Jednak nie sądzę, bym mógł znowu się zakochać, ponieważ nie chciałbym stracić kogoś, kogo kocham. Nie chciałbym znowu przez to przechodzić” – mówi w pewnym momencie jeden z bohaterów. Jest w tym powaga, ale jest też dużo głębi.

Afirmacja życia

Choć Prawie na miejscu porusza temat śmierci, to film ten jest w istocie wielką afirmacją życia. Życia nieraz niełatwego, nie wolnego od smutków i cierpienia, ale przecież także pięknego. Nigdy nie warto porzucać nadziei, bo póki żyjemy wszystko jest możliwe – zdaje się mówić nam Zünd. Oczywiście, sposób w jaki pod koniec filmu próbuje zamknąć wszystkie historie pozytywną puentą, może budzić pewną nieufność. Czy zastosowane uproszczenia nie spłaszczają nieco wymowy całości? Tu zapewne widzowie będą podzieleni w ocenach. Sam mam pewne wątpliwości, choć jednocześnie doceniam szlachetność intencji twórczyni.

Obraz Zünd powstał w 2016 roku. Dziś niektóre jego fragmenty mogą nabrać dodatkowej wymowy. W jednej ze scen Yamada, który sam poznał koszmar wojny, czyta dzieciom w przedszkolu: ”Cieszę się, że urodziłem się w czasach pokoju. Chciałbym by ten pokój trwał wiecznie”. Dziś, kiedy wojna powróciła do Europy, chyba niczego bardziej nie powinniśmy sobie życzyć…

Marek Nowak

Czas trwania: 80 min
Gatunek: dokumentalny
Reżyseria: Jacqueline Zünd
Scenariusz: Jacqueline Zünd
Obsada: Robert Pearson, Steve Phillips, Genji Yamada
Zdjęcia: Nikolai von Graevenitz
Muzyka: Max Avery Lichtenstein