Mank

O Davidzie Fincherze pisze się, że jak nikt inny potrafi budować filmowe napięcie. Co więcej, nie trzeba być znawcą podejmowanego tematu, by ów napięcie poczuć. Nie trzeba było więc mieć konta na Facebooku, ani nawet znać się na komputerach, by siedzieć na krawędzi kinowego fotela przy The Social Network. Nie trzeba było również znać sprawy seryjnego mordercy Zodiaka, by obgryzać paznokcie na filmie o nim. Z filmem Mank jest inaczej. Obraz o kulisach powstania scenariusza do Obywatela Kane’a to niemalże kronika filmowa i towarzyska, stara fotografia, z której powinieneś wiele wyczytać, jeżeli interesujesz się złotymi latami Hollywood. Jest przez to Mank, w moim odczuciu, filmem niezwykle hermetycznym. Z pewnością przeznaczonym dla każdego widza, ale im więcej wiesz o tym okresie, tym lepiej na tym wyjdziesz i tym ciekawszy może być to seans.

Jedna prosta scena w biurze daje wgląd do wspomnianego hermetyzmu. Siedzą scenarzyści, padają nazwiska, które od widza tylko się odbijają. Ja, jako ten, który w teorii, a czasem w praktyce kinem się interesuje, czułem jak wiele przecieka mi przez palce. Fincher bardzo dba o filmowe realia. Jasne, że taki seans może być zachętą do późniejszego zgłębiania tematu, przewertowania choćby pobieżnie kilku życiorysów. To wprawdzie tylko tło, przebogata wypełniona po brzegi historią Hollywood scenografia, gdzie na scenie jest jeden aktor i jego demony – Herman J. Mankiewicz.

David Fincher nie nakręcił żadnego hołdu dla kina wzorem chociażby braci Coen i ich Ave, Cezar. To raczej solidna dawka faktów i obraz mężczyzny, który stworzył swoje największe dzieło, a jednocześnie w pewien sposób odegrał się. Fincher bowiem, według mnie, sugeruje, że scenariusz do Obywatela Kane’a napisany w oparciu o życiorys potężnego magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta powstał jako wyraz wściekłości i buntu. Rockman może wykrzyczeć to, co go uwiera do mikrofonu, pisarz przelać swoje żale na papier, dziennikarz dać upust emocjom w felietonie, a scenarzysta pokroju Hermana J. Mankiewicza miał właśnie historię filmową. Pech chciał, że Hearst spotkał na swej drodze scenarzystę genialnego, który zobaczył jaki wpływ wywiera milioner na otoczenia, polityków, ludzi u władzy. Mierziło to Mankiewicza okrutnie (głównie gotowało się w nim na polu politycznym), a oprócz słownej szermierki, którą uprawiał na każdym spotkaniu, ostatecznym polem walki, gdzie nikt go nie mógł wyprosić (i powstrzymać), był scenariusz Obywatela Kane’a. Jednak w odniesieniu do prawdziwego życiorysu Hearsta, scenariusz nie jest czymś w rodzaju podłych oskarżeń, a raczej wynikiem gorzkich obserwacji.

Najbardziej intrygujące w tym nietuzinkowym dziele jest to, że Fincher podjął się (ze swoją ekipą) nie lada trudu, by zbliżyć się z wykorzystaniem środków formalnych do tych, których użył Orson Wells przy Obywatelu. Erik Messerschmidt, autor zdjęć z taką samą brawurą korzysta więc ze światła, cienia, nietypowych ustawień kamery jak w 1941 roku zrobił to Gregg Toland. Opowieść więc nie toczy się rytmem słów i zdań, ale ważną rolę odgrywa i jest nierzadko sposobem narracji filmowy kadr. Pod tym względem Mank to dzieło wręcz monumentalne. I doskonale w tym świecie kinowego blichtru odnaleźli się, zresztą jak zwykle u Finchera, Trent Reznor i Atticus Ross ze swoimi muzycznymi ilustracjami. Przez to świat Obywatela miesza się i łączy w szalonym tańcu z Mankiem.

Nie napiszę, że Herman J. Makiewicz to najlepsza rola Gary’ego Oldmana. Aktor ma w swoim portfolio tyle wspaniałych występów, że liczą się już chyba momenty, a nie całe kreacje, bo przecież w większości jest doskonały. Tutaj, w scenariuszu napisanym przez Jacka Finchera (zmarły w 2003 roku ojciec reżysera) liczy się to, jak został przedstawiony jako mężczyzna. Mank u Davida Finchera to człowiek, który w każdym zdaniu przemyca aluzję. Potrafi być złośliwy, ale nie zawsze adresaci tą złośliwość wychwytują. Jest w swoim fechtunku słowem niebezpieczny, bo nigdy nie pudłuje, ale też nie potrafi się zatrzymać w swoich atakach. Zapomina, że małe rany, które zadaje, mogą doprowadzić do wykrwawienia się konkretnej osoby. Jego alkoholizm (w trakcie prac na scenariuszem bardzo już zaawansowany) odbijał się na zdrowiu, ale nigdy na jasności umysłu. Przenikliwy, ale też bardzo szlachetny. I chyba nie zdawał sobie sprawy jak wiele może zdziałać słowem i jak wielki może mieć wpływ na otaczającą go rzeczywistość. I wcale nie potrzebował milionów jak Hearts, by osiągnąć zamierzony efekt.

To dobry film, chociaż może być niezrozumiały. Nie daje prostej rozrywki, a raczej stwarza poczucie obcowania z czymś większym, unikatowym. Dla badaczy kina z lat 30. i 40. będzie czymś wyjątkowym. Dla szukających prostej Netfliksowej rozrywki może być nawet nudny.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 131 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: David Fincher
Scenariusz: Jack Fincher
Obsada: Gary Oldman, Amanda Seyfried, Lily Collins, Tom Pelphrey, Arliss Howard
Zdjęcia: Erik Messerschmidt
Muzyka: Trent Reznor, Atticus Ross