Czarny odwłok tarantuli

Paolo Cavara wydaje się być nietuzinkową postacią na terytorium giallo. Wyreżyserował wprawdzie tylko dwa obrazy z żółtego nurtu, ale już jego Czarny odwłok tarantuli z 1971 roku pokazuje, że schematy i utarte ścieżki tylko z pozoru wyglądają na znane motywy z powstałych w tamtym okresie filmów. Cavaro zmarł przedwcześnie w 1988 roku i nie mógł zaskoczyć widzów równie udanymi co ten kryminałami. Z drugiej strony, gdy prześledzi się skromną filmografię Cavary można zdobyć się na refleksję, że reżyser wcale nie musiałby w kolejnych latach brnąć w giallo. Ma na koncie western Deaf Smith i Johnny Ears z 1973 roku z Franco Nero i Anthony Quinnem, jak i kilka komedii. Zaczynał (po architektonicznych studiach, co może wskazywać Cavarę jako człowieka otwartego na style i różne estetyki) jako dokumentalista. Był pionierem przy kręceniu filmów podwodnych, a w 1962 roku razem z Gualtiero Jacopettim i Franco Prosperim nakręcił Mondo cane (Pieski świat), film mondo (termin oznacza obraz prezentujący między innymi prawdziwą śmierć na ekranie), który wyznaczył nowe standardy w  nurcie. Trudno wprawdzie uwierzyć, że w 1962 roku był to pierwszy film mondo, ale bezsprzecznie jeden z ważniejszych, bo pokazany „na salonach”. Pieski świat został nominowany do Oscara za piosenkę More (muzyka Riz Ortolani i Nino Oliviero, słowa Norman Newell). Ze swoim filmem Paolo Cavara walczył również o Złotą Palmę w Cannes.

Tak jak napisałem, Czarny odwłok tarantuli tylko z pozoru powiela klisze. Zaczyna się rzeczywiście jak z najlepszego szlagieru. Najpierw prezentowane jest powabne ciało młodej dziewczyny, Marii (Barbara Bouchet). Roznegliżowana blondynka relaksuje się pod silnym i fachowym dotykiem niewidomego masażysty (jak dobrze masuje ślepiec, wiemy z filmów o Zatoichim) w którymś z włoskich spa przeznaczonych dla zamożnej klienteli. Dziewczyna może sobie pozwolić na prowokacje względem niewidomego. Ponętnie się pręży, jest pewna siebie. Gdy widz już nasyci wzrok (och, biedny ślepcze!) widokiem jędrnego, opalonego, młodego ciała, nie wie jeszcze, że przeznaczone jest na ubój. Klientkę spa czeka przykra niespodzianka we własnym domu. Zostaje sparaliżowana igłą do akupunktury, a już za chwilę będąc tego w pełni świadoma zobaczy nóż rozpruwający jej wymasowany całkiem niedawno brzuch.

To nie jest sprawa dla inspektora Telliniego (Giancarlo Giannini, dzisiaj uznany aktor włoskiej kinematografii, 160 tytułów w filmografii, nominacja do Oscara za pierwszoplanową rolę w Siedem piękności Pasqualino Liny Wertmüllera). Policjant z wąsem ciągle zamartwia się morderczymi skłonnościami zwyrodnialców z włoskich ulic. Nigdy nie będzie w stanie dopasować się do świata policji, nie potrafi tak nasiąknąć zbrodnią, by stać się twardym gliną, przynajmniej na razie. Zwierza się z rozterek żonie, jest bardzo wrażliwy, ale jednocześnie ma w sobie jakiś rodzaj ukrytej charyzmy. To dobry glina, ale giallo będzie starało się pokazać mu, żeby szukał szczęścia w innym zawodzie. Nie dość, że zbrodnie są makabryczne, to sprawiają nie lada wyzwanie dla pracy detektywa. Kto stoi za tymi przerażającymi aktami? Może to zazdrosny mąż Marii? Jednak kolejna ofiara wydaje się w ogóle nie być powiązana z pierwszą. Tam dochodzi epizod z narkotykami. Tellini jest w dużym kłopocie. Prowadzi żmudne śledztwo, a gdy wydaje się, że odkrył jakiś dowód, wnet pojawiają się kolejne poszlaki kierujące go w zupełnie inne rejony. Morderca za chwilę zbierze następne krwawe żniwo. W ruch idzie ponownie igła do akupunktury, dziewczyna obejrzy własną śmierć.

Paolo Cavara bardzo mnie zaskoczył tym, z jaką gracją porusza się w kostiumie żółtego kryminału przy jednoczesnej próbie stworzenia bohatera, którego można kojarzyć z kinem Schlesingera, Lumeta, Friedkina z lat 70. To bynajmniej nie jest twardziel, ale towarzyszy mu charakterystyczny dla amerykańskiego bohatera filmowego z lat 70. pewien zbiór wątpliwości, wahań nastroju. Obdarzony sporym ludzkim pierwiastkiem nie jest postacią z komiksu, a mężczyzną, który ma prywatne życie, żonę, o którą się martwi, a nader wszystko jest po prostu zmęczony. Cavara, który wchodzi więc w życie osobiste policjanta jawi się jako twórca ambitny. Pozostając jednak w atmosferze giallo, Cavara nie zapomniał ani przez chwilę o elementach, które można z giallo łączyć, co więcej, ukłonił się włoskim mistrzom. Drugie zabójstwo w otoczeniu manekinów to jasny ukłon w kierunku Mario Bavy i jego Blood and Black Lace z akcją w domu mody. Ponadto morderca występuje w kilku scenach w stylowym kapeluszu, więc o bardziej wyraźne puszczenie oka nie można było prosić. Ponadto sama „tarantula” wpisuje się w ciąg popularnych tytułów używających fauny w celu zaintrygowania widza. Cavara nie jest jednak tak brutalny jak koledzy po fachu. Przyświeca mu bowiem inny cel. W głównej mierze chodzi o skomplikowaną zagadkę, której nie sposób chyba rozwiązać i o ewolucje postaci.

Czarny odwłok tarantuli uderza ambicjami twórcy, ale również jego wyjątkowym przygotowaniem do wykreowania złowieszczego charakteru historii. Modus operandi antagonisty krąży wokół sadystycznych pobudek, a seksualny podtekst wskazuje na wyjątkowo perwersyjnego maniaka. Wyjaśnienie przez specjalistę „pomysłu” złoczyńcy na dokonywanie morderstw ilustruje charakter zbrodni z jaką ma do czynienia policyjny detektyw. To jeden z elementów, który wpisuje się w rzeczony nurt filmowy.

Cavara dostarcza więc wielu wrażeń, konstruuje swoją fabułę w sposób bardzo przemyślany, a samych atrakcji jest tu całkiem sporo, włącznie z pościgiem po nieco futurystycznych, zurbanizowanych fragmentach miasta (być może odezwał się tutaj Cavara architekt przy typowaniu lokacji). Czarny odwłok tarantuli nie zaskakuje brutalnością, nie jest to film gwałtowny i nie przypiera widza do muru, a jednak czuć już w trakcie seansu, że mamy do czynienia z dziełem o wyjątkowej atmosferze.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 89 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Paolo Cavara
Scenariusz: Marcello Danon, Lucile Laks
Obsada: Giancarlo Giannini, Claudine Auger, Barbara Bouchet, Rossella Falk, Silvano Tranquilli, Annabella Incontrera
Zdjęcia: Marcello Gatti
Muzyka: Ennio Morricone