Powrót – dom zły

Powrót Magdaleny Łazarkiewicz to kino społecznie zaangażowane, przyglądające się z humanistycznym krytycyzmem otaczającej nas rzeczywistości. Obraz nie stroniący od trudnych pytań i niejednoznacznych odpowiedzi, który miał szansę stać się bardzo ważnym dziełem dla polskiej kinematografii. Niestety, doświadczona reżyserka w pewnym momencie gubi to, co przez większość czasu stanowiło o sile filmu, przez to początkowa subtelność jej dzieła zmienia się w tabloidową sensację.

Powrót do domu.

Urszula Wysocka (znakomita Sandra Drzymalska) miała piękny głos i potrafiła śpiewać. Przepełniona młodzieńczym idealizmem młoda dziewczyna wierzyła, że uda jej się zawojować świat. Niestety, pech chciał, że zakochała się w niewłaściwym chłopaku, co skończyło się porwaniem i piekłem 2 lat przymusowej prostytucji. Teraz straumatyzowana bohaterka wraca do domu. Liczy na schronienie, w którym będzie mogła uleczyć zranioną duszę, czy może zwyczajnie nie ma gdzie pójść? Rodzina dawno przestała Uli szukać, a jej powrót zdaje się być tratowany jako niepotrzebna komplikacja zaburzająca uporządkowane życie rodziny. „Po co wróciłaś?” – pyta wprost Janek (Stanisław Cywka), brat dziewczyny – uzdolniony nastolatek zaniedbywany przez matkę i upokarzany przez ojca. Chłopak świetnie gra w szachy i teraz, gdy Ula zajmie jego pokój, trudno mu będzie się przygotować do turnieju, którym ma nadzieję zwrócić w końcu uwagę rodziców. Ojciec (Mirosław Kropielnicki) i matka (Agnieszka Warchulska) zdają się bardziej przejmować tym, jak lokalna społeczność odbierze powrót córki, niż jak jej pomóc odnaleźć się po latach cierpienia. Cieszący się w miejscowości ogromnym autorytetem brat ojca, nadużywający alkoholu, ksiądz Jerzy (Tomasz Sobczak), który z początku zdaje się być jedyną osobą zainteresowaną dramatem Uli, zmienia przymusową spowiedź, jakiej poddaje dziewczynę, w pokaz męskiej dominacji mający na celu wtórną wiktymizację bohaterki. Jedyną osobą z rodziny Uli, która wyraźnie cieszy się z jej obecności, jest młodszy braciszek, Karol (świetnie poprowadzony aktor dziecięcy, Dawid Rostkowski) szukający w relacjach z siostrą ciepła, którego brakuje mu w chłodnych relacjach z rodzicami.

Rozpad wspólnoty.

Powrót to film skromny, niemal kameralny. Intymny wymiar dzieła Łazarkiewicz znakomicie oddają zdjęcia skupione na detalach oraz twarzach aktorów. Te, aż buzują od niewypowiedzianych (a co za tym idzie, nienazwanych) emocji. To kino ciszy, w którym brak słów jest wymowniejszy od filmowych monologów. Traumatyczne wspomnienia Uli, które są nam powoli pokazywane w postaci krótkich retrospekcji, Łazarkiewicz portretuje z dużym wyczuciem. Reżyserka nie epatuje przemocą i okrucieństwem, nie przekracza cienkiej granicy. jaka dzieli naturalistyczną filmową dokumentalistykę od pornografii przemocy.

Poruszającą historię o straumatyzowanej dziewczynie Łazarkiewicz bardzo sprawnie wpisuje w niemniej poruszającą historię o moralnym rozkładzie wspólnoty – i tej rodzinnej, i tej lokalnej. Choć oskarżycielski ton filmu jest przedstawiony bardzo klarownie, reżyserka (przez większość filmu) umiejętnie gra półcieniami i przedstawia postacie dużo bardziej wewnętrznie złożone, niż się początkowo wydają. W rękach reżysera ceniącego typową dla amerykańskiego kina moralną klarowność rodzina Uli byłaby zapewne sportretowana jako potwory. U Łazarkiewicz, choć widzimy, że źle postępują, trudno ich postrzegać jako ludzkie monstra. Duża w tym zasługa świetnie dobranej obsady. Mirosław Kropielnicki stworzył postać, którą wyraźnie przytłacza rola domowego patriarchy. To człowiek bardzo niepewny siebie i zdominowany przez charyzmatycznego brata, z którego cienia nigdy nie wyszedł. Agnieszka Warchulska stworzyła postać głęboko nieszczęśliwej kobiety, dla której jedynym promykiem nadziei jest wiara, że po smutnym życiu na Ziemi czeka ją lepszy świat. „Musisz zapomnieć o przeszłości” – mówi w jednej ze scen do córki wykładając jej zapewne własne życiowe kredo. Bo przecież kiedyś będzie lepiej – musi być. Stanisław Cywka świetnie wygrywa tragizm własnej postaci młodego człowieka, który dusi się w uczuciowej próżni. Charyzmatyczny Tomasz Sobczak potrafił jednym spojrzeniem zamienić księdza Jerzego w bezwzględnego i wszechwładnego tyrana, ale znakomicie uchwycił również małość i śmieszność swojej postaci. Łatwo nam przychodzi potępianie tych konkretnych ludzi, tej rodziny, czy też tej społeczności. Jednak czy samo potępienie, bez próby refleksji nad tym, dlaczego ludzie, przecież w większości nie z gruntu źli, robią złe rzeczy, nie jest jedynie gestem moralnej wyższości? Łazarkiewicz na samym potępianiu się nie zatrzymuje i wyraźnie stara się również postawić pewne diagnozy.

Wspólnota oparta na empatii, czy wspólnota opresyjna? 

Dla reżyserki fundamentem każdej dobrze funkcjonującej ludzkiej wspólnoty jest empatia. Wspólne mierzenie się z rzeczywistością w każdym jej wymiarze, otwarcie na drugiego człowieka, pomoc cierpiącym – tak funkcjonuje każda wspólnota oparta na empatii. Natomiast zbiorowość pozbawiona empatii, jest w istocie zawsze wspólnotą opresyjną zbudowaną w oparciu o hierarchiczną strukturę i podporządkowanie. Dla Łazarkiewicz przedstawicielem tej drugiej wspólnoty jest Kościół Katolicki. W Powrocie reżyserka zarzuca przedstawicielom tej instytucji nie tylko hipokryzję (symbolizuje ją postać księdza Jerzego, który nie żyje zgodnie z głoszonymi przez siebie wartościami), ale także, że w swoich naukach wolą potępiać i piętnować drugiego człowieka zamiast mówić o kluczowym w religii katolickiej miłosierdziu. Nawet jeśli uznamy, że obraz Kościoła kreślony przez Łazarkiewicz jest zbyt czarny, to przyglądając się niektórym jego hierarchom trudno odmówić słuszności przynajmniej części wysnuwanych przez autorkę zarzutów.

Innym ważnym czynnikiem poruszanym przez reżyserkę jest czynnik ekonomiczny. Tu ostrze społecznej krytyki skierowane jest już bezpośrednio w politykę państwa. Czy to, że wielodzietna rodzina musi gnieździć w małym domu, gdzie dzieci nie mają własnych pokojów i co za tym idzie, nie mają gdzie w spokoju odrobić lekcji, a zdolny chłopak nie ma gdzie przygotować się do turnieju szachowego, nie powinno być dla każdego cywilizowanego państwa powodem do wstydu? W końcu, rodzin mieszkających w takich warunkach jak rodzina Wysockich w Powrocie, jest w Polsce wiele – sam takie znam. Czy nierówności społeczne i bieda w jakiej żyje wiele rodzin, nie są jedną z najważniejszych odpowiedzi na pytanie o zanik wspólnoty w Polsce? Łazarkiewicz stawia to pytanie delikatnie (może zbyt delikatnie), ale ono w filmie wybrzmiewa.

Ostatnim na „ławie oskarżonych” jest opresyjna patriarchalna kultura, w której kobieta zawsze musi pełnić funkcję podporządkowaną względem mężczyzny. Choć autorka wyraźnie kreśli, iż kultura ta jest także opresyjna względem mężczyzn, gdyż zmusza ich do udawania kogoś, kim nie są i kim czasem nawet nie chcą być, to jej główną ofiarą są kobiety – pozbawione godności i podmiotowości, traktowane jak ludzie gorszej kategorii.

Dziwne decyzje. 

W licznych fragmentach Powrót jest przykładem dojrzałego kina społecznie zaangażowanego. Kina stającego po stronie słabszych, które stara się zrozumieć rzeczywistość, by w ten sposób móc na nią wpływać. Jednak w pewnych momentach Łazarkiewicz podejmuje kilka dziwacznych i niekiedy kuriozalnych decyzji – zupełnie jakby twórczyni uznała, że musi swój spokojny film nieco „ubarwić” nutką sensacji. Rezultaty okazały się opłakane. Pierwszą złą decyzją jest wprowadzenie na siłę do opowieści absolutnie przerysowanej postaci byłego chłopaka Uli – gangstera, który jest tak zły, że grający go Bartosz Gelner musi nie tylko przy każdej okazji robić groźne miny, ale także przechadzać się przed kamerą w kurtce z nadrukowanymi czaszkami. Czemu rodzice Uli, nawet gdy ów osobnik zaczął im grozić, nie wpadli na pomysł by wezwać policję? Mnie nie pytajcie. Drugą bardzo niefortunną decyzją jest znajdujący się pod koniec filmu twist fabularny, który pasuje bardziej do paradokumentów w rodzaju „Dlaczego ja?”, czy „Trudne sprawy”, niż do kina, które woli stawiać diagnozy, niż żywić się sensacją. Co gorsza im bliżej finału tym bardziej reżyserka odziera swoje postacie z wszelkiej złożoności. Fatalnie również prezentuje się kuriozalne zakończenie filmu, gdy Łazarkiewicz rezygnuje już z jakichkolwiek subtelności oraz półcieni i postanawia uderzyć widza na odlew. W rezultacie zamiast postawić mocną kropkę nad i (jaki był zapewne cel) psuje wcześniejszą wymowę swojego filmu.

Powrót to potrzebne kino poruszające ważne społeczne kwestie. To odważny film o wykluczeniu, ludzkiej hipokryzji i pustych rytuałach wypełniających miejsce po zanikającej wspólnocie. Obraz Magdaleny Łazarkiewicz miał szansę stać się ważnym głosem w dyskusji o dzisiejszej Polsce. Niestety, doświadczonej reżyserce zabrakło skupienia i artystycznej konsekwencji, by opowiedzieć poruszającą historię swojej bohaterki w sposób subtelny i stroniący od niepotrzebnych uproszczeń i taniej sensacji. Gdy z czasem społeczne kino zmienia się w przepełnioną tabloidową poetyką telenowelę o odkrywaniu rodzinnych tajemnic i grzechów, traci na tym historia, tracą jej bohaterowie, a przede wszystkim – tracą widzowie.

Marek Nowak
Czas trwania: 122 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Magdalena Łazarkiewicz
Scenariusz: Magdalena Łazarkiewicz, Katarzyna Terechowicz
Obsada: Sandra Drzymalska, Tomasz Sobczak, Agnieszka Warchulska, Katarzyna Herman, Mirosław Kropielnicki
Zdjęcia: Wojciech Todorow
Muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz