Niedocenione ’10

Andrzej Bakuła gościł już na blogu w cyklu 'Niedocenione’ przywołując rok 1957. Specjalista od westernów tym razem cofnął się aż do 1910 roku. Pisząc o niedocenionych zwracamy uwagę (i robi to autor), również na te zapomniane, zakurzone, mało znane. Andrzej prowadzi bloga, który znaleźć możecie pod tym adresem. Zachęcam również do odwiedzania strony Westerny na FB.

Za zamkniętymi drzwiami (The House of the Closed Shutters) (1910), reż. David W. Griffith

Trzech przyjaciół zaciąga się do wojsk konfederackich. W trakcie bitwy jeden z nich, Charles, dostaje rozkaz przewiezienia ważnego listu do samego Generała Lee. Próbując się przedrzeć przez wrogie terytorium, kilkakrotnie unika śmierci, aż w końcu nie wytrzymuje i ucieka do rodzinnego domu. Gdy siostra Charlesa odkrywa co zrobił brat, przebiera się w jego mundur i dokańcza misję. Niedługo później odważna dziewczyna ginie w trakcie natarcia wojsk Unii. Zrozpaczona i okryta hańbą matką postanawia zamknąć dom na cztery spusty, żeby nikt nigdy nie dowiedział się prawdy.Wychowany w duchu konfederackich legend Griffith chętnie sięgał po tematykę Wojny Domowej. Zawsze potrafił w przejmujący sposób przedstawić ludzką naturę i targające nią pasje i lęki. Robił to na długo przed Narodzinami narodu i erą produkcji pełnometrażowych, na co ten szesnasto-minutowy film jest najlepszym dowodem. Godnym zapamiętania symbolem jest tu uszyta przez kobiety flaga Konfederacji. Grana przez Dorothy West siostra jest dla niej gotowa oddać życie, a scena, gdy wbiega na linię frontu by podnieść ją z ziemi i załopotać nią w takt świszczących kul Unionistów to właśnie ten griffithowski smaczek, dla których ja chętnie sięgam po jego filmy. Nawet po stu dziesięciu latach takie sceny wciąż wywołują emocje i kontrowersje.

Ramona (1910), reż. David W. Griffith

O ile wyżej opisana produkcja to jedno z wielu krótkometrażowych osiągnięć Griffitha z przełomu pierwszej i drugiej dekady XX wieku, o tyle Ramona to absolutne arcydzieło epoki przed fabularnej. Luźno oparty na powieści Helen Jackson z 1884 roku pod tym samym tytułem, jest filmem, który obok takich obrazów jak Zmierzch Czerwonoskórych czy Indiańscy bracia, zdefiniował całą późniejszą gałąź westernów o tematyce Indian i ich relacji z Białymi. To właśnie Griffith, niejako przypadkiem, dokonał rozgałęzienia filmów o dzikim zachodzie na western i antywestern (wtedy oczywiście nie używano jeszcze nazwy antywestern tylko „film o niesprawiedliwości Białych wobec Indian”). I choć o prawdziwej rewizji gatunku można mówić dopiero w czasach późnej klasyki, to zdecydowanie jej podwaliny i pierwsze próby implikacji w świadomość widzów przypadają na epokę griffithowską.

Ramona (grana przez ulubienicę reżysera – Mary Pickford) to półkrwi indiańska sierota wychowywana w dobrej hiszpańskiej rodzinie, gdzieś w południowej Kalifornii, w okresie po zakończeniu wojny z Meksykiem. Życie dziewczyny upływa w błogiej beztrosce do momentu, gdy pewnego dnia zakochuje się w indiańskim robotniku o imieniu Alessandro. Mimo ciekawszych propozycji małżeństwa i wbrew radom matki, dziewczyna chce żyć z ukochanym. Niestety nienawiść rasowa sprawia, że losy młodych potoczą się krętą i mroczną ścieżką.Ramona zachowała się w świetnej jak na tamte czasy jakości, a reżyser włożył kawał kunsztu w każdą scenę, przez co film jest czytelny i przykuwa wzrok. Napisany i zagrany wyraziście, a co najważniejsze – po raz kolejny Griffith pokazuje Indian nie jako krwiożerczych dzikusów (co mu się też zdarzało), tylko jako bezradnych outsiderów, gnębionych przez Białych. Przejmująca i tragiczna historia mezaliansu zostaje w pamięci na długo po zakończeniu seansu i jakoś trudno nie ulec złudzeniu, że bohaterowie późniejszego Męża Indianki obdarzeni są cechami zakochanych z Ramony. Jest to „must see” dla każdego fana gatunku.