Jesienne liście

Pomimo wytężonej pracy pomiędzy kręceniem Wielkiego noża, a pierwszymi przymiarkami do wojennego filmu Atak! Aldrich postanowił wyreżyserować film pod szyldem Columbii, chociaż pierwotnie miał to być kolejny obraz od Associates and Aldrich Company. Perturbacje wynikały z faktu, że Aldrich odsprzedał prawa do scenariusza producentowi Williamowi Goetzowi, a ten związany z Columbią zatrudnił Roberta Aldricha. Kolejne zmiany przyszły z tytułem. Oryginalny The Way we are został zmieniony na Autumn leaves (Jesienne liście) w związku z popularnością piosenki pod tym samym tytułem (de facto Autumn leaves to jeden ze standardów muzyki popularnej i jazzowej napisany w 1945 roku). Na potrzeby filmu utwór został wykonany przez Nata Kinga Cole’a. Nie można się również dziwić, że Robert Aldrich pomimo natłoku pracy zdecydował się obraz wyreżyserować. To był kolejny odważny temat podjęty przez twórcę. Po demaskatorskim Wielkim nożu, który obdzierał po trosze Hollywood z blichtru (nawet jeżeli był zamknięty w skromnej teatralnej formule), przyszedł czas na sprawy uczuciowe, w tym wydaniu niezwykle bolesne. Jesienne liście to melodramat, który mógłby być nazywany z powodzeniem love story thriller.

W rolę Millicent, 50 letniej samotnej kobiety wcieliła się Joan Crawford. Milly powoli zaczyna się przyzwyczajać do myśli o staropanieństwie, ale chyba dobrze jej w tym stanie. Jest rozchwytywaną maszynistką, prowadzi ułożone życie. Burt Hanson pojawia się nagle. To wojskowy weteran, który potrafi zauroczyć swoim dobrym humorem i samopoczuciem. Wprawdzie różnica wieku jest między nimi spora, ale taki szczegół nie zatrzyma przecież prawdziwej miłości. Milly waha się, jednak serce bije już bardzo mocno. Para bierze ślub w Meksyku, ale sielanka nie trwa długo. Pojawiają się pierwsze dziwne zachowania u świeżo upieczonego męża. Drobne kłamstwa przechodzą w te całkiem spore na temat jego przeszłości i wzmagają narastający niepokój kobiety. Najciekawsze jest to, że najbardziej z tropu jest zbity sam Burt, który chyba nie za bardzo wie, co się wokół niego dzieje. Zaciekawieni? Ja byłem, a Robert Aldrich umiejętnie, w sposób niezwykle wyważony dawkuje napięcie, podsyła kolejne tropy, a gdy prawda wychodzi na jaw, do finału jest jeszcze daleko.

Ten reżyserski kunszt doceniła kapituła na Berlińskim festiwalu filmowym i w roku 1956 Robert Aldrich zdobył Srebrnego Niedźwiedzia. Odważna tematyka przychodzi w Jesiennych liściach z dwóch biegunów. Z podjętej (udanej) próby uchwycenia związku starszej kobiety z młodszym mężczyzną, oraz z rozwiązanej tajemnicy, o której nie można jednak za dużo pisać, by nie zepsuć zaskoczenia. Wystarczy napomknąć, że amerykański krytyk filmowy Bosley Crowther pisał o filmie jako o ponurej opowieści. Coś w tym jest, bo jego gatunkowa przynależność do kina z wątkami miłosnymi to tylko zasłona dymna. Filmowa pułapka działa znakomicie i chociaż tonacja o charakterze miłosnym wybrzmiewa w utworze do samego końca to po seansie przychodzi refleksja, że Robert Aldrich ponownie opowiedział o czymś trudnym i mało popularnym (jak w przypadku Wielkiego noża).

Praca na planie filmowym układała się tak znakomicie, że Joan Crawford i Robert Aldrich ogłosili plany swojego kolejnego wspólnego filmu Storm in the Sun. Nic z tego nie wyszło, a projekt przepadł w momencie, gdy reżyser zakończył współpracę z Columbią. Robert Aldrich spotkał się z Joan Crawford dopiero przy Co się zdarzyło Baby Jane? Nie można jednak pisać o Jesiennych liściach tylko w kontekście niezwykle udanego występu doświadczonej Joan Crawford. To był przecież jeden z pierwszych angaży Cliffa Robertsona. Jego rola niezrównoważonego kochanka to w zasadzie dwie postacie w jednej. Zakochany i niepewny, odważny i zalękniony, przebojowy i schowany w swojej skorupie. Rola Burta była nie lada wyzwaniem dla 33 letniego wówczas aktora, ale uważam, że dobrze sobie z nią poradził.

Drugim filmem dla Columbii (według umowy) miał być The Garment Jungle, kryminał o mafii działającej w przemyśle odzieżowym. Po kilku tygodniach kręcenia Aldrich został zastąpiony przez Vincenta Shermana, a poszło o wizje względem scenariusza i przedstawienia bohatera granego przez Lee J. Cobba. Obie strony były na tyle uparte, że Aldrich musiał pożegnać się z filmowym studiem.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 107 min
Gatunek: melodramat
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Jean Rouverol, Hugo Butler, Jack Jevne
Obsada: Joan Crawford, Cliff Robertson, Vera Miles, Lorne Greene, Ruth Donnelly
Zdjęcia: Charles Lang
Muzyka: Hans J. Salter