The Nightingale

„To tylko film” – powtarzasz sobie, gdy Jennifer Kent prezentuje to, do czego zdolny jest mężczyzna. Zaciskasz zęby, wiercisz się i możesz mieć tylko nadzieję, że wszystkich spotka zasłużona kara. Ofiarami są Clare i jej rodzina, zbrodniarzami brytyjski oficer z dwoma żołnierzami. W swoim kinie zemsty Kent stawia w centralnym punkcie białą kobietę, która doznała krzywd tak wielkich, że nie śmiemy wątpić w motywy, które ją później napędzają do działania. Tragedia spada na nią już na początku seansu, a jedynym jej celem jest dorwanie oprawców. Jednak The Nightingale jest o tyle pojemny w prezentowanej zemście, że szybko orientujemy się, że nie tylko o kobietę i straty jakich doznała tu chodzi.

Reżyserka w swoim drugim pełnometrażowym filmie (po wyśmienitym Babadook) robi wiele byśmy znienawidzili rodzaj męski. Przedstawia ich (w tym przypadku brytyjskich żołdaków) jako zapijaczonych, agresywnych ludzi niszczących świat wokół siebie. Idąc dalej, tak samo jest przedstawiona cała cywilizacja białego człowieka. The Nightingale to kino zemsty, ale co ważne, na drogę zemsty zaprasza Kent nie tylko główną bohaterkę.

Jennifer Kent jest więc tutaj zbrojnym ramieniem kina zaangażowanego, w tym wydaniu westernu feministycznego, w którym sumiennie przez cały seans podsyca gniew widza. Mogę też zrozumieć i wcale mnie nie dziwią reakcje w trakcie premierowych seansów. Kontrowersje, które narosły przy okazji filmu, wcale nie wydają mi się przesadzone. Jednak trzeba zrozumieć, że czasem, by naświetlić problem kilka spraw należy wytłuścić, a Jennifer Kent dając wyraz swoim artystycznym emocjom stanęła u boku twórców odważnych i bezkompromisowych. Wojna, gwałt, zbrodnia, wszystkie najgorsze rzeczy na świecie są dziełem człowieka. Wiedział to Ralph Nelson ze swoim Soldier Blue, wiedział to László Nemes przy kręceniu Syna Szawła, wiedział to w końcu Elem Klimov i wielu innych, którym przede wszystkim zależało na prawdzie na ekranie.

Tło wydarzeń doskonale sprzyja narastającemu gniewowi. Akcja The Nightingale przypada na jeden z mrocznych okresów w dziejach cywilizacyjnego rozwoju, a dokładnie okres Czarnej wojny na Tasmanii. Przypomnę, że przed przybyciem pierwszych statków mieszkało tam około 10 tys. tasmańskich Aborygenów. W latach 30. XIX wieku liczba rdzennej ludności spadła do 300 osób. Przy porcie Arthur założono kolonię karną, w której lądowali degeneraci, mordercy, również złodzieje, ale też ludzie, którzy byli po prostu na bakier z prawem, nawet w „łagodnym” wydaniu. 90 procent skazańców przywożono za przestępstwa pokroju kradzieży jabłka w sklepie.

W takim krajobrazie kobieta będzie chciała się zemścić na oprawcy, Aborygen na ciemiężcy, przyroda Tasmanii na białym człowieku, który najwidoczniej na zasługuje na to, by żyć w tym raju na ziemi (brawa za pięknie uchwyconą przyrodę należą się operatorowi Radosławowi Ładczukowi). The Nightingale dotyka spraw ważkich i takich, które trzeba co jakiś czas ludziom przypominać, zabiera głos w sprawie mizoginizmu, nigdy nie traci ducha rewizjonizmu, a reżyserka pamięta skąd wywodzi się jej gatunkowy rodowód. The Nighingale jako western łączy ze sobą dramat i horror, a ten ostatni objawia się najczęściej wśród okolic, które przemierza Clare ze swoim przewodnikiem Aborygenem w drodze przez piekło, by za piekło się odpłacić.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 136 min
Gatunek: western
Reżyseria: Jennifer Kent
Scenariusz: Jennifer Kent
Obsada: Aisling Franciosi, Sam Claflin, Baykali Ganambarr, Damon Herriman, Harry Greenwood
Zdjęcia: Radosław Łudczak
Muzyka: Jed Kurzel