Caltiki, il mostro immortale

Rozpoczęty przez Riccardo Freda, dokończony przez Mario Bavę Caltiki, il mostro immortale w filmografii włoskiego mistrza grozy jest dziełem odosobnionym. Monster movie zawieszony w uczuciu melancholijnej tęsknoty do amerykańskich obrazów sci-fi z lat 50. wygląda wszak jak jeden z nich. Ja potrafię wykrzesać sporo uczucia do takich filmów i Caltiki bardzo polubiłem, z całym jego osobliwym inwentarzem, niekiedy nawet oryginalnym!

Naukowcy rzuceni na dziewicze dla nich obszary w Meksyku odkrywają posąg Caltiki. Ten rzuca klątwę na ekspedycję, a jeden z jej członków zostaje zaatakowany przez wielką, nabrzmiałą szmatę, kuzyna Bloba z filmu Blob, zabójca z kosmosu Irvina S. Yeawortha Jr. z 1958 roku. Caltiki wpasowały się w mój gust idealnie za sprawą niezamierzonego kiczu i dzięki sprawnej reżyserii (któregokolwiek z panów Fredy lub Bavy).

Zaskoczenie przychodzi już na początku, kiedy mamy do czynienia z czymś na wzór found footage. Otóż z miejsca wypadku w świątyni udaje się odnaleźć kamerę z tragicznym nagraniem. Wydarzenia rozwijają się dość szybko i biegną dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy naukowca, który miał kontakt z istotą i rozwija się w nim coś, czego z pewnością jego organizm nie toleruje (albo toleruje aż nadto). Z drugiej strony jesteśmy świadkami wydarzeń skupionych wokół głównego bohatera, naukowca i próbki mazi, która została pozyskana w celach, rzecz jasna, naukowych. Na razie jest to próbka, ale zaraz Caltiki będzie chciało opanować cały świat.

Rzeczywiście film Bavy (niech tak zostanie) połączył kilka odmiennych stylów. Z jednej strony historia wypełnia ramy niczym amerykańskie sci-fi z lat 50. z całym zagrożeniem leżącym po stronie „obcego”. Z drugiej strony to historia z dreszczykiem leżąca już po włoskiej stronie grozy. W „zarażonym” delikwencie rozkwita zło, które niechybnie znajdzie swoje ujście…

Już w Caltikach widać znamiona późniejszego stylu Bavy, takie jak umiejętne przygotowywanie atmosfery zagrożenia, czy nawet kilka zaaranżowanych scen przy użyciu światłocieni. Ale i tak głównie chodzi tu o rozrywkę zamkniętą w uczuciu nadchodzącego kataklizmu. Finał mnie zachwycił, bo pomimo ograniczonych środków, robiono co tylko się da, nawet przy użyciu zabawkowych czołgów. I żaden z tych elementów nie razi, ba! przyjmuję każdą chęć wykroczenia poza skromność z dozgonnym szacunkiem.

6/10 - niezły

Czas trwania: 76 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Riccardo Freda, Mario Bava
Scenariusz: Leo Garen, Jack Baran
Obsada: John Merivale, Didi Sullivan, Gérard Herter, Giacomo Rossi Stuart
Zdjęcia: Mario Bava
Muzyka: Roberto Nicolosi, Roman Vlad