Lady Bird

Być może słowa: „Są smutniejsze rzeczy, niż wojna” w ustach jeszcze przez chwilę niepełnoletniej Lady Bird są trochę niefrasobliwe, to jednak oddają całą naturę jej potarganej emocjami młodej wciąż duszy. Lady Bird to rodzina, serce, szczerość. To historia pełna ciepła i dobrodusznych ludzi. W pewnym momencie ta indie-perła, liryczny komediodramat o nastoletnich rodzinnych wyłomach, pierwszych pocałunkach, przypomina to, co najbardziej czułe w scenariuszu Martina McDonagha (Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri). Lady Bird jest naturalny i autentyczny jak życie dziewczyny, która chciałaby coś przeżyć. Te historie są zawsze podobne, bo prowincja, miasto, które znasz na wylot, zawsze w pewnym momencie życia (najczęściej w chwili buntu) staje się w końcu za małe, za duszne, a ludzie… opatrzeni. Innymi słowy, każdy ma swoje Sacramento. Lady Bird ma więc wszystko, czego powinienem się nauczyć i jak najszybciej przyswoić, bo w małych – wielkich dramatach dziewczynki, dziewczyny, zaraz kobiety nie zmienia się nic od dekad, na jakimkolwiek kontynencie mieszkasz, a ja już niedługo będę musiał sprostać większości z podniesionych tu tematów.

Greta Gerwig, nowojorska aktorka, teraz pełnoprawna reżyserka w sposób naturalny przejęła cały mumblecorowy sznyt z rzeczy, którymi w sposób naturalny nasiąkała obcując przez tyle lat z kinem niezależnym, najczęściej, rzecz jasna, pod batutą Noah Baumbacha występując w kilku jego filmach. Nie mogło więc być inaczej przy Lady Bird, że spadkobiercami stylu zostali bohaterowie filmu. Gerwig w sposób niezwykle poczciwy opowiada o Christine (wyjątkowa w tej roli Saoirse Ronan), która nadała sobie pseudonim Lady Bird. Zrobiła to, bo mogła, bo jest dziwna w ten pełen uroku sposób, bardzo niewinny, ale jednak zadziorny. Jest ciekawa świata, ale jest również na początku swojej drogi. Chłonie dorosłość, nie może doczekać się dowodu osobistego, by kupić fajki, playgirl i skonsumować obie rzeczy na chodniku przed sklepem. Jest zwyczajna i ani przez chwilę nie wątpi w to scenarzystka i reżyserka w jednej osobie. Normalne i banalne jest tu wszystko, tylko Lady próbuje „udziwnić” rzeczywistość, ale powtarzam, takie jest jej prawo wieku.

Lady Bird to wzruszająca opowieść o ludziach pełnych życzliwości, rodzicach, matce, która jest surowa, ale kocha mocno. Chce, żeby córka stała się najlepszą wersją samej siebie. Tak mówi i jest to autentycznie wzruszająca kwestia, jak większość w tym filmie. Jednak Lady Bird to nie tylko melancholia przekraczania progów dojrzałości z całym bagażem rzeczy branych przy okazji (pierwszy joint, defloracja, niekoniecznie w tej kolejności). Na pierwszy rzut oka Greta Gerwig tworzy zasłonę nad prawdziwą istotą rzeczy, czyli miłością do ludzi i miejsc. Tylko przez chwilę wydaje się, że film będzie traktować o pewnej wariackiej, dysfunkcyjnej familii. Lady Bird wzrusza w poczciwy sposób, wzrusza i bawi prostymi, ludzkimi sprawami i jest prawdziwą historią o dziewczynie, małych ojczyznach i powrotach, a doświadczeń, również tych przykrych potrzebuje każdy i nie odbierajmy nikomu do nich prawa.

Za seans dziękuję sieci kin

Czas trwania: 94 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Greta Gerwig
Scenariusz: Greta Gerwig
Obsada: Saoirse Ronan, Laurie Metcalf, Tracy Letts, Lucas Hedges, Timothée Chalamet
Muzyka: Jon Brion
Zdjęcia: Sam Levy