Kotoko (2011)

Mało jest w kinie rzeczy tak wybitnie dźgających widza w podbrzusze. Dźgających tak mocno, że najchętniej wyłączyłbyś film, znajomym powiedział, że „może być” i najchętniej zapomniał o seansie. „Tracić komfort” nabiera przy Kotoko znaczenia większego, gdy masz już jakiś bagaż życiowy, który pozwoli ci cofnąć się do co niektórych swoich własnych przeżyć. O macierzyństwie piszę, ale też o obserwacji pierwszych miesięcy życia dziecka (waszego, czyjegoś, jakiegokolwiek).

Główną bohaterką jest tytułowa Kotoko (japońska piosenkarka Cocco, tutaj również jako współautorka scenariusza), która (pisząc lakonicznie, bo problem nadaje się przecież na wielogodzinne sesje) popada w obłęd. Stres związany z wychowaniem niemowlęcia jest tu wyniesiony na poziom psychozy. Nadopiekuńczość przeradzająca się w obsesję. Niepewność jest wielokrotnie zdradzona z szaleństwem, a paniczny strach przybiera tu koszmarne formy przy eksploatowaniu ekranowej przemocy. Dziecko jest odebrane kobiecie, a ta zmuszając się do życia (a w zasadzie to ciało utrzymuje się w niewiadomy sposób przy życiu) zbiega coraz szybciej w ciemną otchłań wewnętrznego terroru.

Shin’ya Tsukamoto ponownie uderza w ciężkie tony. Bezkompromisowo, w daleki od chirurgicznej precyzji sposób, niczym brutalny rzeźnik pokazuje kobietę już nie na skraju załamania, a daleko po ciemnej stronie. Serwując na zmianę przytłaczające uczucie samotności, po miażdżący ciężar matczynych cierpień (tych najgorszych) reżyser nie ma zamiaru uraczyć swojej widowni choćby minutą wytchnienia. Nawet jeżeli okazuje się, że istnieje gdzieś tam azyl dla rozedrganych myśli Kotoko (tutaj jako muzyka i oddanie się śpiewaniu), to i tak do końca nie możemy czuć się bezpiecznie. I nie powinniśmy – zdaje się mówić swoim dziełem Tsukamoto. Sam reżyser wystąpił w filmie jako pisarz, adorator Kotoko – postać niezwykle ważna, być może ustanawiająca granice pomiędzy kolejnymi fobiami, atakami, a już na pewno oddechami.

Sam seans (oprócz tematyki) jest w równie dojmujący sposób nakręcony. Miałem nawet wrażenie, że na planie była tylko główna aktorka i reżyser trzymający cyfrówkę. Wizualnie panuje tu chaos i anarchia, jakby aktorka starała się uciec przed obiektywem operatora. We fragmentach najbardziej histerycznych obraz szaleje jak tsunami, a przez to wzorowo oddaje stan ducha postaci.

W filmie jest dość znamienna scena portretująca stan głównej bohaterki. To próba rozłożenia figury origami przed siedzącą Kotoko. Ta, jakby nie bardzo rozumiejąc co się dzieje, patrzy bezwiednym wzrokiem na stolik przed sobą. To właśnie dzieje się z jej umysłem i próbą dostania się (przez osoby trzecie) do jej wnętrza. Kotoko nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest jak ta złożona kartka papieru. Bez czucia.

To trudny film. Potrafi wytrącić z równowagi, miejscami jest niejasny i zawsze głęboko inwazyjny. Z drugiej strony nie pozostawia obojętnym, a to przecież najważniejsza rola kinematografii.

Za płytkę z filmem ślę podziękowania dla:

logo-wef

7/10 - dobry

Czas trwania: 91 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Shin’ya Tsukamoto
Scenariusz: Shin’ya Tsukamoto, Cocco
Obsada: Shin’ya Tsukamoto, Cocco
Zdjęcia: Satoshi Hayashi, Shin’ya Tsukamoto
Muzyka: Cocco