To komiks z biblioteki, ale jeżeli ktoś chciałby mi go sprawić jako prezent (w lipcu mam urodziny) to naprawdę bym się nie pogniewał. Black Hole to arcydzieło. Pierwotnie wydany w 12 zeszytach na przełomie lat 1995 – 2000.
To arcydzieło, powtarzam. Komiks wybitny, tutaj w wydaniu zbiorczym. Black Hole pochłania jak ta tytułowa czarna dziura. Co w niej mamy? W tej dziurze? Świat dziwny o zabarwieniu Lynchowskim, w którym na kartach powieści graficznej dostajemy cały przekrój młodzieńczych lęków związanych z inicjacją (między innymi). Jednak nie tylko, bo za tym nurtem coming-of-age idzie bardzo wiele. Lęki, owszem. Poza strachem znajdziemy tu dużo wzruszeń. Jest to więc nie tylko historia o dorastaniu. To opowieść o stracie, odchodzeniu, znikaniu, zapominaniu.
Ta podła młodość i najtrudniejsze wybory.
Akcja rozgrywa się na przedmieściach Seattle. Bohaterami są nastolatkowie, którzy po rozpoczęciu współżycia stają się ofiarami zarazy. Zaraza atakuje w różny sposób, w różnym stopniu. To mutacje. deformacje. Charles Burns wkracza na terytorium body horroru, Cronenberg byłby zachwycony tym duplikatem jamy ustnej, która wyrosła dzieciakowi na szyi.
To cudowna i bezkompromisowa jazda bez trzymanki, nastrój jak w najlepszej Strefie mroku, ulice jak w Twin Peaks, zagadkowe spojrzenia, czarne myśli nastolatków, strach przed wykluczeniem. Gdy czytałem tekst Burnsa, oglądałem jego pieczołowicie przygotowane kadry, byłem tylko ja i komiks. Szczególna jest to sytuacja, ten moment, gdy wszystko „poza” przestawało istnieć. Liczy się tylko ta opowieść, smolista kreska artysty, czysty rysunek z wyraźnym napięciem i emocjami.
Black Hole to komiks wybitny.
Zatem dostaliśmy komiks zbiorczy, który od początku do końca, łącząc kilka gatunków, jest przepełniony ciągłym dreszczem, mocnym podskórnym niepokojem. To wydanie trzeba docenić również za piękny przekład. Część sukcesu leży więc po stronie Wojciecha Góralczyka. Słowa pięknie splatają się z rysunkiem, zdania potrafią czasem uderzyć tak samo mocno jak rysunek artysty.
Charles Burns ma swój rozpoznawalny styl. Ja poznałem autora przy albumie El Borbah. Tutaj jest podobnie, ale kreska jest jakby bardziej realistyczna. Nie ma więcej szczegółów, ale ponieważ opowieść jest osadzona w konkretnym miejscu i czasie (Seattle, lata 70.), Burns zrobił wszystko, by owe miejsce i czas były rozpoznawalne już na poziomie ilustracji. Na ścianach są plakaty Bowiego, dzieciaki noszą się charakterystycznie, znajdzie się jeszcze wiele innych artefaktów.
To jest wybitnie ponura rzecz, genialnie napisany i tak samo przygotowany od strony ilustracji komiks.
Rysunki: Charles Burns
Scenariusz: Charles Burns
Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
Ilość stron: 368
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Format: 165 x 235 mm