Już nadjeżdża. Słychać wesołą melodię w całej dzielnicy. W skrojonym na miarę uniformie zaraz będzie sprzedawać twoje ulubione lody. Kolorowa furgonetka zatrzymuje się przy chodniku, dzieciaki zlatują się z całej okolicy. Czy dostaną coś więcej niż zimną, upragnioną słodycz? Jasne, dostaną uśmiech lodziarza. Ale nie tylko, ta wizyta jest po prawdzie bardzo złowieszczym wtrętem w spokojne życie na amerykańskich przedmieściach. Czyżby? Tu już od dawna coś jest nie tak, lodziarz po prostu dokłada do pieca. Zniekształca, deprawuje, zaraża.
Jego wpływ na koszmarne decyzje jakie podejmują bohaterowie komiksu jest, jak się okazuje, kluczowy. To on nie poda ręki w najbardziej istotnym, dramatycznym dla ciebie momencie. To on lekko cię popchnie, gdy stoisz na krawędzi. To w końcu on jest w stanie zamknąć drzwi, gdy uciekasz przed kimś i właśnie miałaś znaleźć bezpieczne schronienie.
Lodziarz jako zwiastun nadchodzącej grozy.
Lodziarz z Ice Cream Man jest więc kimś więcej niż (na przykład) strażnik krypty, bohater innej antologii. Czy stanie się tak samo kultowy? Nie mnie to osądzać, na to potrzeba czasu. Lodziarz ma jednak wszelkie ku temu predyspozycje. Zdaje się, że figura lodziarza, albo nawet jego furgonetki, ma spore naleciałości grozy w amerykańskiej popkulturze. Jest to o tyle intrygujące, że ten sam lodziarz nie był za często gościem w horrorach. Owszem, jest jeden znamienny przypadek, czyli film Lodziarz (1996, Norman Apstein). Czy tych kilka filmów, wątków w literaturze, mogło się odbić na wizerunku lodziarza, przynoszącego przecież zimną i słodką radość?
Tutaj w komiksie autorstwa W. Maxwell Prince’a (scenariusz) i Martina Morazzo (rysunki) mamy do czynienia z antologią, opowieściami dla których wspólnym mianownikiem jest facet w jasnym uniformie.
Antologia tutaj jako gatunkowa hybryda. Zawsze zaskakuje.
Jaki jest jego wpływ na fabułę, już wspomniałem. Co do samych opowieści, mamy tu do czynienia z hybrydą. Co jest istotne dla odbiorcy, jest to hybryda zawsze świetnej jakości. Zaczęli twórcy od wysokiego C z opowieścią Malinowa niespodzianka. Jej narracja wychodzi ze stylu, którego jestem fanem od zawsze. To wyłom w nurcie, a rozpoczyna się od historii chłopca, który kupuje upragnione lody i idzie z nimi do domu. A w domu… śmierć. Nie chciałbym zdradzać niespodzianek, które atakują nas jak uderzenie kijem chwilę po odwróceniu strony (prawie każdej). Taki zabieg wykorzystali twórcy, więc i ja nie napiszę nic więcej niż to, że autorzy wzięli do ręki kilka składowych gatunkowego horroru, trzasnęli tym o ścianę i powstał z tego piękny obrazek. Nie zawsze się to udaje, ale jeżeli wśród słów kluczowych wymienię potwory, jadowite pająki, śledztwo policyjne… Chyba wystarczy, prawda? A to dopiero początek. Później twórcy trochę zbili mnie z tropu, bo drugi epizod przez gros czasu wyrasta z depresyjnego klimatu historii o uzależnieniu (Tęczowa posypka). W sumie… odważnie. Znalazło się tu i miejsce dla lodziarza. Dwa ostatnie opowiadania to Stary dobry smak waniliowy i Dobrzy chłopcy sobie radzą. Oba wciąż mieszczą się w gatunku, ale to raczej horror który mógłby wyjść spod ręki Stephena Kinga. Jest mrocznie, niewesoło, próżno szukać tu oznak czegoś pozytywnego w całej narracji.
Podsumowując, Ice Cream Man to bardzo pozytywne zaskoczenie. Do delikatnej kreski trzeba się przyzwyczaić. Tak samo jak do czasami załamanej perspektywy, tak jakby Morazzo miał z tym problem, szczególnie z postaciami w ruchu. Ogromną robotę robią tu kolory nałożone przez Chrisa O’Hallorana. Odważne zestawienie barw wrzuca komiks w styl popartu, ale zarazem unosi się wciąż nad kadrami coś niepokojącego. Kolor jest zdecydowany, agresywny, nie mamy problemu z odnalezieniem się w klimacie, psychodelicznym i surrealistycznym w którym bohaterowie żyją swoimi życiami czasem na granicy snu i jawy.
Ta oniryczna atmosfera, która zawsze wyrasta z różnych fobii i wspaniale została przeniesiona na całą antologię. Polecam dla treści, dla fajnych pomysłów, patentu na powiązanie historii kilkoma postaciami i miejscem, ale i dla samego wydania (przyjemny soft touch na okładce). Mógłbym się przyczepić do liternictwa, bo niektóre fonty mi po prostu nie leżą, ale to już zupełnie osobiste odczucie, które zostało wywołane zawodowym spaczeniem.
Rysunki: Martín Morazzo
Scenariusz: W. Maxwell Prince
Kolory: Chris O’Halloran
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Ilość stron: 128
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Shock Comics
Format: 170 x 260 mm