Gatunek 2

Misja załogowa na Marsa. Astronauta stawia stopę na czerwonej planecie, Ameryka triumfuje. Później standard, pobieranie próbek i powrót na Ziemię. W drodze powrotnej coś się jednak wydarzyło. Cisza na łączach, raptem kilka minut. To wystarczyło, by pasażera na gapę z Marsa przedostał się do organizmów członków załogi. Cóż za fortel! Nie tam żadna spektakularna inwazja, a koń trojański w ciele bohatera całego narodu. To niemalże inwazja porywaczy ciał, ale taka z pieprzem, bo obcy planuje inwazję przez, kolokwialnie pisząc, łóżko.

To już nie brzmi dobrze w streszczeniu fabuły, ale ten teatrzyk osobliwości trzeba niestety ciągnąć dalej. Tych kilka pochwał, na które natknąłem się swego czasu na temat drugiej części Gatunku były jednak chybione. Czego tu nie ma! Rzeczywiście trochę Inwazji porywaczy ciał, wciąż sporo Obcego, a całość, niezmiennie, krąży wokół spółkowania. Tak, to właśnie dążenie przez obcą formę życia (ponownie występuje pod ludzką postacią) do prokreacji skazuje franczyzę na groteskowy i niepoważny nawet wymiar. Z jednej strony mamy horror, tutaj z nawet dość smacznym gore, ale sam temat, płaskie wykonanie i to, do czego zmuszeni zostali aktorzy zakrawa o kiepski żart. U podstaw klęski leży bowiem sam scenariusz i przewidzieli to zapewne Ben Kingsley, Forest Whitaker i Alfred Molina, którzy w drugiej części nie wystąpili. Ostał się Michael Madsen, Marg Helgenberger i Natasha Henstridge, trochę bez wyraźnego powodu i wyraźnie na doczepkę, by dać trochę wiatru w żagle. Nie dała. Ja bardzo lubię Madsena. Kto zresztą nie lubi? Wiemy jednak wszyscy, że to nie ta liga co Kingsley, Molina i Whitaker. Ale Madsen przynajmniej był po premierze szczery i powiedział, że Gatunek 2 „was a crock of shit”. Porażka finansowa była znaczna, Gatunek 2 nie odrobił (nawet po tournee po światowych rynkach) włożonych w produkcję 35 milionów dolarów.

Chciałbym odpowiedzialnego za to kuriozum wskazać autora scenariusza Chrisa Brancato, ale winnych było chyba co najmniej kilku. Zapewne przyczynkiem był ten hurraoptymizm, bo skoro udało się przy części pierwszej, to jakoś tam będzie, z tym samym konceptem, przy drugiej odsłonie. Sam Brancato nie mógł wszystkiego zepsuć (ale pomysły miał dziwaczne, vide laboratorium obsługiwane tylko przez kobiety, bo pomiędzy mężczyznami, a Evą (dawną Sil) za bardzo „iskrzyło”), bo jako doświadczony scenarzysta fach jakiś tam w ręku miał. Na jego konto wpisany już był niezły Gangster, który na podstawie jego skryptu nakręcił Bill Duke. Nie będę już drążył, co przy Gatunku 2 poszło nie tak, bo „złych” składowych było zbyt wiele. Udały się tylko efekty praktyczne. Dziwię się też, że całość w tak dramatycznie złym kierunku poprowadził reżyser Peter Medak, który jest autorem Krwawego Romeo, jednego z moich ulubionych neo-noirów.

Fabuła jest podobna jak w części pierwszej, grupa uderzeniowa rusza tropem obcego, czyli astronauty Patricka Rose (Justin Lazard), który przemierza miasto w poszukiwaniu kolejnych kobiet. Dzielnice rozpusty, przygodne znajomości, kochanki, fanki, każda jedna zostaje przez niego zapłodniona, a poród odbywa się ot tak, od ręki. To jest dobry film do ramówki kanału Syfy (dawniej Sci-Fi Channel). Nic więcej. Nie polecam. Dalej brnąć nie będę.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 93 min
Gatunek: sci-fi, horror
Reżyseria: Peter Medak
Scenariusz: Chris Brancato
Obsada: Michael Madsen, Natasha Henstridge, Marg Helgenberger, Mykelti Williamson, George Dzundza
Zdjęcia: Matthew F. Leonetti
Muzyka: Edward Shearmur

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?