Zwarcie

Mam problem z tym Zwarciem, czyli pierwszym pełnometrażowym filmem Aneili Karii z 2020 roku. Reżyser zdobył w tym samym roku Oscara za krótkometrażowe Długie pożegnanie. Przyznaję, że oszukał mnie trochę zwiastun i pomimo tego, że wciąż niezmiennie intryguje mnie kino o autodestrukcji, teraz miałem jednak kilka uwag.

Zwarciu nie pasuje mi koncepcja zaprezentowanego „wyzwolenia”, czyli stanu, w którym człowiek osiągnął już spokój ducha, pewien luz, ale droga do tego wiodła przez totalne szaleństwo i chaos. Nie jest bowiem tak, że człowiek wychodzi z prezentowanego tu położenia (zaburzenie psychiczne) sam i bez uszczerbku. Oczywiście o uszczerbkach tu nie mówią, więc z pewnością mogą być, ale to przejście w delikatnie dryfującą melancholię, kolokwialnie pisząc, nie klei mi się. A sama historia? Cóż, projekt nie jest aż tak ambitny, jakby mogło się zdawać, bo cierpi na wszystkie dolegliwości związane z filmowym schematem odhaczania punktów na liście „rzeczy, które pokazujesz, a później do nich wracasz przy nowej perspektywie”.

Głównym bohaterem jest Joseph (Ben Whishaw), pracownik ochrony na lotnisku. Ma kontakt z ludźmi, musi być skupiony, przeprowadza rewizje, w tym, czasami, tą osobistą. Jest dociążony, ale umówmy się, ten zawód nie jest na szczycie najbardziej stresogennych. Jednak nie mnie oceniać wpływ danej pracy na człowieka. Generowany przez dane zajęcie stres na konkretną osobę jest sprawą indywidualną i niektórzy mogą spalać się przy podlewaniu kwiatów inni kontrolując ruchem lotniczym. A Joseph odpływa w kierunku schizofrenii właśnie stojąc na lotnisku w mundurze. Najpierw pojawiają się pierwsze tiki, kolejne „wyskoki” są już bardzo zatrważające. Nie kontroluje się, nadgryza szkło, ma rozbiegane spojrzenie, nie kontroluje swoich odruchów. W Zwarciu mamy sporo skrótów, a jednym z nich jest właśnie ten jeden konkretny przełącznik. Jasne, są etapy w czasie których Joseph przetacza się w stronę chaosu, jednak nie zostało to moim zdaniem pokazane wiarygodnie. A może o to właśnie chodzi? O ten moment i chwilę, kiedy już nie masz się czego chwycić i spadasz w dół? Jeżeli tak, to twórcy Zwarcia przedstawili drogę samotnego mężczyzny, od rutyny do kompletnego bałaganu w sposób koncertowy. Joseph w końcu się rozlatuje, a my musimy przyglądać się sprintowi w kierunku ściany. Oglądanie takiego rozstroju nie należy do najbardziej komfortowych, ale o to też w kinie chodzi, żeby nie było zawsze przyjemnie i po naszej myśli.

Nie mogę być nieuczciwy w stosunku do twórców, którzy realizacyjnie jednak dostarczyli mocnych wrażeń. Miotający się już (pozbawiony kontroli) Joseph gryzie i szarpie otoczenie. Niczym wolny elektron brnie przez ulice miasta wystawiając się na ciosy. Potyka się, wygląda jak bezdomny, po kolejnym incydencie jest ranny. Ciężka jest droga do „wyzwolenia” tak dosłownie jak i w przenośni. Żeby bardziej polubić ten film, zagrany skądinąd brawurowo przez Bena Whishawa, tak właśnie lepiej na niego patrzeć. Jak ma metaforę drogi do spokoju i zachętę do życiowej zmiany. Lepiej wyjść niż wybuchnąć. Z drugiej strony, nierzadko wybuch jest jedyną drogą do oczyszczenia. Niezły z plusem.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 105
Gatunek: dramat
Reżyseria: Aneil Karia
Scenariusz: Aneil Karia, Rupert Jones, Rita Kalnejais
Obsada: Ben Whishaw, Ellie Haddington, Ian Gelder, Jasmine Jobson
Zdjęcia: Stuart Bentley
Muzyka: Tujiko Noriko