Dworzec dla dwojga

Płaton Siergiejewicz Riabinin zatrzymał się na prowincjonalnym dworcu w Zastupińsku na 48 godzin, chociaż de facto nie miał takiego zamiaru. Utknął i wyrwać się stąd nie może niczym Phil (Bill Murray) w Dniu świstaka. Jednak nad Platonem nie ciąży żadna „klątwa”, a złośliwość wielu rzeczy. Zatrzymał się przecież tylko na 20 minut by spożyć posiłek w restauracji. Pech chciał, że zażyczył sobie danie dietetyczne, a na takie frykasy kuchnia potrzebuje więcej czasu. Pociąg odjechał, klient nie zjadł, zapłacić musi. Ot namolny klient trafił na pyskatą kelnerkę. Teraz będzie musiał poczekać. I nie cztery godziny, a dwa dni, bo kolejne składy odjeżdżają, a Platon wciąż dyskutuje z kelnerką Verą. Tylko, że ta dyskusja dwóch osób pochodzących z różnych środowisk, o różnym usposobieniu z czasem zmienia swoją temperaturę. Okazuje się, że łączy ich więcej niż dzieli.

Prawdziwe, życiowe, słodko gorzkie radzieckie love story zaczyna się jednak gdzieś indziej, bo w skutym lodem łagrze, gdzie poznajemy głównego bohatera opowieści. Platon, kiedyś moskiewski pianista, dzisiaj ogolony na zapałkę mężczyzna odbywa karę w ośrodku odosobnienia. Ma nietęgą minę, gdy komendant informuje go o przyjeździe żony. Żona wszak nie dojechała do obozu, a czeka na niego we wsi oddalonej o kilka kilometrów. Skąd ten niesmak skazańca? Jest zmęczony, zniszczony, zrezygnowany, bo przecież więzienie to nic miłego. Bierze jednak swój akordeon i wyrusza na piechotę na spotkanie z kobietą. Najważniejsze, że musi powrócić na poranny apel, bo złamanie zasad dotyczących przepustki narazi go na nie lada kłopoty. Historię mężczyzny, a przede wszystkim historię jego miłości poznajemy właśnie w trakcie tej pieszej wycieczki. Ten obrazek, gdy Platon mozolnie brnie przez śniegi, a w końcu dociera do lichej drewnianej chatki będzie powracać w trakcie seansu. Prawdopodobnie to właśnie wspomnienia (a dla nas widzów, główna historia), trzyma go w pionie i pcha do przodu.

Dla Eldara Riazanowa punktem wyjścia do napisania scenariusza mogła być historia kompozytora Mikaela Tariverdieva i jego kochanki, aktorki Ludmiły Maksakowej (Tariwerdijew został skazany za wypadek, który spowodował prowadząc auto). Jednak sam punkt wyjścia nie jest tu najważniejszy, a jeżeli wczytamy się w historię powstania filmu, szybko zdamy sobie sprawę, że Riazanow zlepił szkielet z kilku takich opowiastek. Najważniejsze są tu wnętrzności, czyli zapoznanie się Very i Platona. Od początkowej niechęci przechodzimy do momentu, gdy ta dwójka zdaje się patrzeć z zaciekawieniem na drugą osobę. Są sobą zaintrygowani, coś się zaczyna tlić. Ten mały płomień nie przeistacza się jednak zbyt szybko w żar wielkiej miłości. To nie jest bowiem amerykański melodramat, a radziecki dramat psychologiczny, gdzie wspomniane uczucie jest i owszem, jednak obudowane całym bagażem gorzkich wspomnień, trudnych losów i przede wszystkim ciężkich wyborów. I jest to zarazem ten charakterystyczny sznyt radzieckiej kinematografii, gdzie w sposób udany połączono śmiech przez łzy i pokazano miłość, która się odnajdzie, chociaż trzeba przejść po rozżarzonych węglach (a raczej pod wiatr i przy 30 stopniach mrozu).

Wiele miał szczęścia Eldar Riazanow, który do swojego filmu zaangażował Ludmiłe Gurczenko i Olega Basilashviliego. Aktorska para świetnie zrozumiała intencje reżysera (prawdziwą przyjemnością jest obserwowanie ich warsztatu) i dobitnie pokazali różnice między postaciami. Różnice, które nie wynikały tylko z ich charakterów, ale też ze środowisk społecznych, z których pochodzili. Co ważne, zmieniamy o nich zdanie w trakcie rozwijania się tej znajomości. Platona mieliśmy za zadufanego w sobie mieszczucha, ją za krzykliwą prostaczkę. Pewnie główne ich cechy przetrwają, ale nie to jest przecież ważne w rozwijającym się uczuciu. Platon i Vera lgną do siebie, znajdują wspólny język, zakochują się przed upływem 48 godzin. Gorzka komedia romantyczna Eldara Riazanowa była sukcesem i cieszyć się tylko trzeba, że ówczesna władza i cenzura nie zablokowała filmu, który zresztą reprezentował radziecką kinematografię na Festiwalu Filmowym w Cannes. Riazanow bowiem, przedstawił się tu jako reżyser dość uszczypliwy i uszczypliwości nie szczędził własnej ojczyźnie i systemowi. Dworzec dla dwojga wypełniony jest więc postaciami, które tylko cwaniactwem mogą do czegoś dojść w życiu (wspaniały „gościnny” występ Nikity Michałkowa, który jest wciąż w podróży z różnymi towarami), ale też komentarzami dotyczącymi sytuacji w kraju, oraz wyszydzający patologie społeczne („tylko powiedz, żeby nie dolewali wody do koniaku”). Chciałoby się napisać, skąd my to znamy. Jasne, że dorastającym w PRL-u dość łatwo będzie się odnaleźć na tym dworcu, chociaż trzeba napisać, że posmak bylejakości to tylko tło, bo z przodu jest dużo ciepła, pięknie rozwijająca się historia znajomości, która ma szansę w trudnych warunkach przeistoczyć się w coś pięknego. Pokrzepiający, zabawny, ale też bardzo uczciwy.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 141 min
Gatunek: melodramat
Reżyseria: Eldar Ryazanov
Scenariusz: Emil Braginskiy, Eldar Ryazanov
Obsada: Lyudmila Gurchenko, Oleg Basilashvili, Nikita Mikhalkov, Nonna Mordyukova, Mikhail Kononov, Anastasiya Voznesenskaya
Zdjęcia: Vadim Alisov
Muzyka: Andrei Petrov

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?