Twarze

Rok 1968, od premiery Cieni, fabularnego debiutu Johna Cassavetesa, minęło prawie dziewięć lat. Drugi autorski film reżysera, Twarze powstawał w ogromnych bólach. Kręcony po godzinach w prywatnym domu już na zachodnim wybrzeżu opowiada o rozpadzie pewnego małżeństwa. Po pierwszych projekcjach przemontowywany był przez kolejny rok. Okres całej realizacji dobił do czterech lat.

Język Cassavetesa od początku był naznaczony autorskością, dlatego pisanie o jego reżyserskiej drodze winno się skupiać głównie na „jego” filmach z pominięciem raczej tych, które robił na zlecenie, by przetrwać, albo uzbierać fundusze na projekty, które budziły jego zainteresowanie. Tak było właśnie z Twarzami, czwartym filmem w kolejności w dorobku, ale drugim, który nakręcił, bo chciał. Cassavetes zawsze podchodził do nowego filmu od strony ludzkiej (własnej) ciekawości. W tym przypadku intrygował go moment, gdy małżeńska para po latach wspólnego pożycia przestaje się sobą interesować. Gdy on lub ona, jak w Twarzach mówi: „Już cię nie kocham”. Cassavetes uchwycił wprawdzie moment tej deklaracji, która zawsze wybrzmiewa dramatycznie, gdy dotyczy małżeńskiej pary, ale nie stanowi o żadnym punkcie zwrotnym. Reżyser opowiedział tylko o jednym z etapów rozkładu stanu, ale proces zaczął się już dawno i widz nie uczestniczy w nim od początku.

Poznajemy więc Richarda Forsta i jego żonę Marię. To zamożna para w średnim wieku. Możemy podejrzewać, że Richard związany jest z branżą filmową (producent?). Profesji żony nie znamy. Cassavetes generalnie mało mówi o tle wydarzeń i pozwala widzom utożsamić bohaterów z kimś z własnego otoczenia, a być może utożsamić się z nimi po prostu.

Fabuła rozgrywa się dwutorowo. Richard spotyka się z call-girl, z którą w swoim kryzysie wieku średniego wymyślił sobie przyszłe życie. W tym samym czasie Maria razem z przyjaciółkami wybiera się do nocnego klubu, a po kilku drinkach i paru piosenkach wracają wszystkie do domu, ale już w towarzystwie młodego żigolaka Cheta. Ten, ze swoimi niespożytymi siłami witalnymi, rozbawia i adoruje towarzystwo, a ciche podchody robi w kierunku Marii, z którą zostaje na noc. Nie ma tu mowy o winie, ciężko też napisać, że sympatia widza wyraźnie przechylała się w kierunku któregoś z bohaterów. Jest nam ich raczej żal. Maria ze wszystkich ludzi na świecie znajduje wsparcie w żigolaku i to w tych najbardziej tragicznych chwilach (finał). Richard natomiast jest również nieszczęśliwy, wiemy przecież, że romans z prostytutką nie wypali i pozostanie zgorzkniałym frustratem, który czerpie radość z poniżania i wykorzystywania swojej wysokiej pozycji. To smutny film, tak jak smutna wydaje się instytucja małżeństwa sportretowana przez Cassavetesa.

Twarze to obraz, który można co seans odkrywać na nowo, tak jak ludzka twarz pod różnymi kątami przedstawia inne oblicze. Twarze mogą być zabawne, tragiczne, mogą też wzruszyć, ale przede wszystkim są przykładem tego, jak twórca pozwala, by podjęty temat sam się przepracował na ekranie. Ponownie (po Cieniach) funkcjonuje tu mit improwizacji, a efekt tegoż na ekranie jest niemalże piorunujący. Całość na pierwszy rzut oka wygląda jak pełna chaosu, czasem wyrwana z kontekstu nieporadna rzecz, która wyszła spod ręki filmowca amatora. Nic bardziej mylnego, bo Twarze to jeden z bardziej przemyślanych i bardziej nastrojowych dramatów o małżeństwie. Twórca doskonale łapie momenty, gesty, wykorzystuje tak typowe dla swojego kina przedłużanie ujęć, by złapać w obiektyw chwile reakcji, szczegóły, które normalnie filmowcy ucinają. Jednak nie Cassavetes. On pozwala trwać chwili spontanicznie, a dwie – trzy sekundy wyłapanego spojrzenia potrafią zdziałać więcej niż niejedna linia dialogu.

Na urok i mądrość Twarzy nie mogła pozostać obojętna Akademia filmowa, która przyznała mu trzy nominacje do Oskarów (Seymour Cassel i Lynn Carlin za drugoplanowe role i John Cassavetes za oryginalny scenariusz). Cassavetes, który sfinansował przedsięwzięcie za własne pieniądze, okupił pracę wieloma wyrzeczeniami, a podczas pracy nad filmem wyszły na jaw jego skłonności do nadużywania alkoholu. Stresogenna produkcja to jedno, ale ciągła walka z kłodami rzucanymi mu pod nogi przez włodarzy w Fabryce Snów z pewnością nie wpłynęła pozytywnie na jego pogodę ducha, a i po premierze nie szczędzono mu problemów. Choćby takie zatrudnienie aktorów niezrzeszonych w związkach zawodowych stanęło ością w gardle aktorskiej gildii, która miała zamiar pozwać Cassevetesa w tej sprawie. To tylko jeden z nielicznych przykładów potyczek jakie musiał stoczyć reżyser późniejszych Mężów na wojennym froncie ku dążeniu do pełnej kontroli nad ostatecznym wizerunkiem filmowego utworu.

Dzisiaj Twarze oddziałują na widza tak samo mocno jak 50. lat temu, bo w rzeczy samej w małżeństwach, które weszły w za ostry zakręt na życiowej drodze, nic się nie zmieniło. Ludzie się zakochują, szepczą sobie czułe rzeczy, później się ranią, kłamią, zdradzają i znowu są samotni. To nie jest na szczęście reguła, ale tak zdarza się od zawsze, a Cassavetes sfilmował to najlepiej i najuczciwiej jak tylko można.

Patryk Karwowski
Czas trwania: 147 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: John Cassavetes
Scenariusz: John Cassavetes
Obsada: John Marley, Gena Rowlands, Lynn Carlin, Fred Draper, Seymour Cassel, Val Avery
Zdjęcia: Al Ruban
Muzyka: Jirí Srnka