Copkiller (1983)

Wyobraźcie sobie, że na 10 lat przed kultową pozycją od Able’a Ferrary, Harvey Keitel był złym porucznikiem u Roberto Faenzy. Charakterologicznie więc postać z Copkiller można uznać za będącą prekursorem dla antybohatera od Ferrary. Ale od początku…

Porucznik Fred O’Connor zagrany brawurowo przez Harveya Keitela to brudny gliniarz, który wskutek dramatycznych wydarzeń zaprezentuje wzorowe (w filmowym wydaniu) autodestrukcyjne show. W kwestii odniesionych, niezarejestrowanych korzyści nie potrzeba mu wiele i to pierwsze zaskoczenie, które przyjdzie podczas seansu. Otóż Fred wraz z drugim wtajemniczonym gliniarzem „zapracowali” sobie na fantastyczny apartament z widokiem na Central Park. Przestronny, z dobrym systemem hi-fi, z wygodnymi fotelami z czarnej skóry. I już. To im, a przede wszystkim Fredowi, wystarcza. Wręcz uwielbia usiąść sobie w tym fotelu, odpalić cygaro, posłuchać rzewnych kawałków, zrelaksować się, a później wrócić na swój wysłużony kwadrat z malutką lodówką. I pewnie trwałoby to wiecznie, gdyby w rejonie Freda nie zaczął grasować zabójca gliniarzy, który przywdziewając mundur policyjny atakuje funkcjonariuszy prawa. To nie wszystko.

Jest to osobliwy (w bardzo pozytywnym znaczeniu) film. Nie wystarczy napisać o dość pokrętnej fabule, która nie stoi ani koło thrillera, ani koło rasowego kina kryminalnego. Nie ma też pościgów, strzelanin, a cała rozgrywka toczy się wokół gliniarza i stalkera, który zaczyna nachodzić Freda w tajemniczym apartamencie, o którym nikt przecież nie miał wiedzieć. Jeżeli jeszcze nie jesteście zaciekawieni, to może dodam, że w jednej z głównych ról zobaczycie Johny’ego Lydona, lepiej znanego jako Johnny Rotten z Sex Pistols. Natomiast muzykę skomponował (i jest ona tutaj wyjątkowo intrygująca) sam maestro Ennio Morricone.

Rzeczywiście wiele stanowi tu o oryginalności dzieła Faenzy, włoskiego reżysera, który swój film nakręcił w Nowym Jorku (cześć zdjęć robiona była w Rzymie). Scenariusz i sama opowieść być może spowoduje, że widz nie raz poczuje się zagubiony. Swoista gra w kotka i myszkę rozgrywa się wokół dziwnej i paranoicznej relacji pomiędzy dwoma mężczyznami. Na wysokości zadania stanął Lydon, a jego znana sceniczna nonszalancja i pyskaty image idealnie przełożyły się na rolę. Wypadł naturalnie i przekonująco wcielając się w  postać, którą do końca trudno rozgryźć. Roberto Faenza posłużył się sztafażem kina policyjnego do nakreślenia historii człowieka, który zamiast działać zgodnie z literą prawa, załamuje się pod natłokiem kolejnych wydarzeń. Dziwi natomiast kilka nieścisłości, czy raczej przeczących logice zdarzeń w filmie, tym bardziej, że w pisaniu scenariusza opartego na książce Hugh Fleetwooda brał udział Ennio de Concini (zdobywca Oscara za oryginalny scenariusz do filmu Rozwód po włosku w 1962 roku, aktywny w branży od lat 50., scenarzysta lub współscenarzysta wielu fantastycznych filmów i seriali).

Copkiller to ten typ filmu, któremu trzeba trochę pomóc, by recepcja była odpowiednia. Widz, który zerknie na nazwisko reżysera, obsadę i dostanie informacje o Morricone jako twórcy muzyki, niechybnie pomyśli, że kroi się wytrawne poliziotteschi. Nic bardziej mylnego. Wytrawnie jest, ale też niezwykle zwodniczo, indywidualnie i oryginalnie.

Czas trwania: 117 min
Gatunek: kryminalny
Reżyseria: Roberto Faenza
Scenariusz: Ennio De Concini, Hugh Fleetwood (na podstawie powieści), Roberto Faenza
Obsada: Harvey Keitel, John Lydon, Nicole Garcia, Leonard Mann, Sylvia Sidney
Zdjęcia: Giuseppe Pinori
Muzyka: Ennio Morricone