Oczy bez twarzy (1960)

To musiało szokować! Jednym z bohaterów (antybohaterów) filmu jest światowej klasy specjalista, profesor Génessier (Pierre Brasseur), poważany entuzjasta i eksperymentator na swoim polu nauki, transplantolog doskonały w swoim fachu, sprawca wypadku, w którym ucierpiała jego córka. Oszpecona kobieta jest obecnie zamknięta w małym pokoiku w wielkiej posiadłości. Oczy bez twarzy to właśnie ona, delikatna i filigranowa Christiane (Édith Scob).

Georges Franju nakręcił stylowy dreszczowiec, medyczny thriller, w którym szalony naukowiec zatraca się w swoim makabrycznym pomyśle. Wykorzystując swoje umiejętności pragnie przywrócić dawny wygląd swojemu dziecku. Koszty nigdy niestety nie pokryją strat, a tutaj do głosu dochodzi bestialski pomysł na skórowanie dziewczyn o podobnych rysach twarzy. Schemat jest prosty, a w zbrodni współuczestniczy asystentka profesora. Wabi ofiary, które ostatecznie trafiają na stół, a pan doktor zajmuje się resztą. Brr.

W tym klasycznym, francuskim kinie grozy główną rolę odgrywa klimat. Na ów klimat pracuje wiele rzeczy zaczynając od nieco frywolnego, nerwowego podkładu muzycznego, przez eleganckie zdjęcia, a kończąc na onirycznej aurze oplatającej całą opowieść. Nie ma elementów, które współczesnego widza wprawią w osłupienie (tym bardziej przestraszą), ale zaciekawią na pewno. Sama sekwencja „oprawiania” pacjentki jest przecież bardzo sugestywna i wciąż sprawia duże wrażenie. Ten wykwintny kryminał zasługuje jeszcze na wiele słów uznania, między innymi dlatego, że jako widzowie nie możemy się jasno opowiedzieć po którejś ze stron dramatu (a niepewność leżąca po stronie widza to rzecz szczególna). Jasne, że czyny profesora zasługują na potępienie i srogą karę, jednak już jako człowiekowi można mu tylko współczuć. To mężczyzna, który zawsze miał nad wszystkim kontrolę, nieco apodyktyczny, profesjonalista w każdym calu spowodował wypadek, przez który będzie mieć wyrzuty sumienia do końca życia. Skrzywdził istotę dla siebie doskonałą, córkę, której boi się spojrzeć w twarz (Brasseur świetnie gra, gdy raz za razem niemrawo zbliża się do jej pokoju). Co do samej Christiany, pierwszoplanowej i tytułowej bohaterki innego uczucia niż głębokiej litości okazać nie potrafimy, ale… Franju nakręcił swój film w taki sposób i przedstawił dziewczynę w takim świetle, że mimo wszystko próbujemy zachować dystans, jakby do końca nie wiedząc (słusznie) jakie zmiany zachodzą w jej psychice.

Ze swojego dreszczowca Georges Franju uczynił kino artystyczne o sile rażenia trafiającej w wiele późniejszych filmowych dokonań. To wciąż źródło inspiracji (Almodovar i Skóra, w której żyję) i odniesień. Niezwykle apetyczny i wykwintny stanowi perłę swojego okresu, kiedy to dominowały (we Francji) inne filmowe gatunki. Uniwersalny, bo przecież zahaczający o tematy aktualne, wciąż będące medyczną nowinką. W końcu zajmujący, ambitny i dystyngowany, z finałem ulotnym, kruchym i bardzo… baśniowym.

Czas trwania: 90 min
Gatunek: dreszczowiec
Reżyseria: Georges Franju
Scenariusz: Jean Redon, Pierre Boileau, Thomas Narcejac, Claude Sautet, Pierre Gascar
Obsada: Pierre Brasseur, Alida Valli, Juliette Mayniel, Béatrice Altariba
Zdjęcia: Eugen Schüfftan
Muzyka: Maurice Jarre