Pasażerowie (2016)

Recenzja filmu "Pasażerowie" (2016), reż. Morten TyldumW wyniku kolizji statku kosmicznego z meteorytem dochodzi do przerwania programu hibernacyjnego kapsuły, w której spał Jim. Statek w dalszym ciągu funkcjonuje i trajektoria lotu się nie zmieniła. Niestety Jim wybudził się o 100 lat za szybko…

Ach, jaki wspaniały powiew świeżości zdawał się mieć film przez pierwszą połowę seansu. I chociaż złożył się na to znany schemat jednostki wyalienowanej, samotnej, zrozpaczonej niczym w genialnym The Quiet Earth Geoffa Murphy’ego, to i tak czerpałem wiele radości z eksplorowania kosmicznego statku razem z głównymi bohaterami filmu Jimem (Chris Pratt) i Aurorą (Jennifer Lawrence).

Zwiastun Pasażerów wyprowadza widza na dalekie manowce, przynajmniej jeżeli chodzi o lwią część seansu. I to dobrze, ponieważ właśnie ta część jest najlepsza. Połączenie konceptu ze wspomnianego The Quiet Earth z najgorszą rzeczą jaką człowiek w tych warunkach może zgotować drugiej osobie autentycznie poraża. Odsłonięcie kart i utrzymanie tego momentu w odpowiednim suspensie to najlepsza fragment w filmie i dreszcze mogą przejść przez widza, gdy zestawi się okrucieństwo decyzji Jima, jej konsekwencje i moment coming-outu. Uff.

passengers-2016-2

Niestety, reżyser filmu Morten Tyldum, utalentowany Norweg, który swoimi Łowcami Głów z 2011 roku sprawił mi nie lada niespodziankę (już tam wykazywał ciągoty w kierunku hybryd gatunkowych) poszedł w rezultacie na łatwiznę. I chociaż ciąg kolejnych zdarzeń można było odczytać już ze zwiastuna, miałem do końca nadzieję, że to kolejny psikus twórców. I tak, jeżeli miałbym porównać bardzo dobrą połowę i średnią drugą, otrzymam w rezultacie film „tylko” niezły.

Zepsuty potencjał, kolejny blockbuster, gdzie wszystko podyktowane jest wymogami CGI i wielkim wybuchom (i chociaż zawsze jestem łasy na wielkie wybuchy, to tym razem poczułem niesmak). Historia zmagającego się z tęsknotą, wielkimi dylematami człowieka gdzieś uleciała. Nie pomogły nawet kreatywne pomysły, w pewnym sensie nowatorskie, jednak bazujące już tylko i li wyłącznie na zaspokojeniu wrażeń wizualnych (np.: wyłączona grawitacja w pomieszczeniu z basenem). Nie pomogła (choć umiliła czas) muzyka Thomasa Newmana. Nie pomógł w końcu Chris Pratt, którego przecież wszyscy lubimy, ale… jego komediowe emploi skazało go już chyba na wieki wieków na role o zacięciu satyrycznym. Gdy twórcy popuszczają cugle Prattowi, a ten wyciąga kolejne dowcipy z rękawa, bawimy się na seansie najlepiej (szczególnie, gdy zestawi się go w scenach z androidem zagranym przez Michaela Sheena). Koniec końców mogę polecić. Emocje są i owszem, i nawet jeżeli całokształt opowieści mógł ostatecznie przybrać bardziej ponure szaty, to i tak jestem usatysfakcjonowany.

Za seans dziękuję sieci kin.

https://multikino.pl/

6/10 - niezły

Czas trwania: 116 min
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Morten Tyldum
Scenariusz: Jon Spaihts
Obsada: Jennifer Lawrence, Chris Pratt, Michael Sheen, Laurence Fishburne
Zdjęcia: Rodrigo Prieto
Muzyka: Thomas Newman