Turysta (2014)

To nie będzie łatwa recenzja. Być może też niezwykle emocjonalna, więc osoby, które są co najmniej podirytowane moimi wybiegami około rodzinnymi powinny już teraz sobie odpuścić. Force Majeure, czyli siła wyższa w dosłownym przekładzie, bądź Turysta w tłumaczeniu polskiego dystrybutora. O czym jest Turysta? O zaufaniu i jego braku. O instynktach, w końcu o męskości i próbie odpowiedzenia na pytanie: Jaki być powinien prawdziwy mężczyzna?







Głównym bohaterem filmu (bohaterem zbiorczym) jest rodzina dwa plus dwa. Ojciec – Tomas, matka – Ebba i dwójka dzieciaków: Harry i Vera. Nawet pisząc poprzednie zdanie jako pierwszego wpisałem Tomasa… Czy poczucie ważności ojca – mężczyzny jest tak głęboko zakorzenione w podświadomości, że ciężko mi uciec od hierarchii wbijanej mi do głowy od dziecka?

Przecież nie ma ważniejszego i mniej ważnego rodzica. Oboje powinni się uzupełniać, wspierać, a co najważniejsze mieć zaufanie do siebie w sytuacji, która spotkała filmową rodzinę.

Nasza czwórka spędza pięciodniowy urlop w ekskluzywnym hotelu w Alpach. Tam nic nie trzeba praktycznie robić. Tylko wypoczynek, narty, żarcie. Cały kurort jest sprawnie działającym turystycznym przedsięwzięciem. Działa jak te wszystkie fabryki opisywane w programach dokumentalnych na Discovery. Turysta idzie tylko od posiłku do wyciągu. Tam ma chwilę gdzie nie jest „obsługiwany”, bo zjeżdża na nartach. Po czym stoi na taśmociągu i jedzie do hotelu. Pośród tak wygodnego i wydawałoby się bezpiecznego otoczenia ma miejsce incydent. Dochodzi do bezpośredniego zagrożenia życia rodziny Tomasa i Ebby (oraz innych urlopowiczów). Wszystko w zasadzie dobrze się kończy, jednak w tym najważniejszym momencie Tomas zawiódł jako ten, który powinien chronić rodzinę… Nie owijając w bawełnę – Tomas zatroszczył się o swój telefon i pod wpływem impulsu rzucił się do ucieczki pozostawiając żonę i dzieci. Po wpływem impulsu? Czy pod wpływem instynktu przetrwania? Co to było? Od tego momentu do końca siedziałem z otwartą buzią, nerwowo kręcąc się w fotelu i… bez kitu… byłem spocony.

Czy można ganić Tomasa za to co zrobił? Nie wiem. Powinno się. Mógłbym zadać kłam każdej wypowiedzi w stylu: Ja bym się rzucił i osłonił dzieci swoim ciałem. Akurat. Dopóki nie udowodnisz mi, że miałeś taką sytuację i tak właśnie zrobiłeś, nie uwierzę. To jest impuls. Człowiek jako zwierze może właśnie tak się zachować. Chciałbym postąpić inaczej niż Tomas, jednak nigdy nie będąc w takiej sytuacji nie postawię się w jego miejscu… Stosując dalekie porównanie do strzału z pistoletu przy uchu, kto by się założył, że będzie stał nieruchomo przy wystrzale? Nie wiedząc oczywiście, w którym momencie nastąpi?

Reżyser filmu Ruben Östlund nakręcił za pomocą prostych środków krucjatę przeciwko męskiemu ego. W finale okazuje się, że chodzi o coś więcej niż tylko męskie ego, że impuls i działanie instynktowne nie leży tylko w naturze samca. Jednak to właśnie męska natura leży u podłoża całej szyderczej eskapady twórcy. Ktoś się w końcu musiał zająć tym całym rozhulałym poczuciem, że samiec alfa jest taki zajebisty. Jednak Östlund nie pokazuje poszczególnych scen dając jakieś przesłanie dla widzów. Ma nadzieję, że ci kumaci wychwycą prześmiewczy ton podczas całego seansu. Skoro w takim razie było tu tyle zabawnych momentów ukrytych pod płaszczykiem psychodramy, skąd moje nerwy i całe… zakłopotanie. Otóż pomijając cały rodzinny incydent, odnalazłem swoją osobę w kilku scenach. Nie napiszę w jakich, bo blog ten ma charakter filmowy, a nie jest kozetką u psychoanalityka.

Czasem czułem się zawstydzony, innym razem zażenowany. Ostatecznie poczułem też kilka wymierzonych mi policzków. Tomas cierpi, to nie ulega wątpliwości. Nienawidzi siebie. W to też jestem w stanie uwierzyć. Nasza własna dusza jest jednak skora do szybkiego wybaczania błędów, skoro przecież NIC SIĘ NIE STAŁO. Coś jednak popsuło się na zawsze. Takiego wspomnienia nic już nie jest w stanie wymazać. Założę się, że Tomas chciałby raz jeszcze przeżyć ten moment i zachowałby się inaczej. Jest to jednocześnie zabawnie „sparodiowane”, gdy podczas kolejnego zjazdu znika Ebba. Tomas i dwójka dzieci czekają nawołując za nią. A ja? Siedzę i myślę: O nie… jakby jeszcze mało przeżyli, to akurat matka musiała wpaść w jakąś przepaść. Nie zdradzę finału tej sceny, jednak jestem ciekawy jak odczytaliście zamysł reżysera. Nie tylko w tej jednej scenie może ogarnąć niektórych mężczyzn pusty śmiech i nerwowe oglądanie się na lewo i prawo. Scena przy basenie to już mistrzostwo… Albo rozmowy z przyjaciółmi rodziny z ładunkiem emocjonalnym porównywalnym do rozbrajania min przeciwpiechotnych przez sierżanta Williama Jamesa w filmie Hurt Locker (często porównuję napiętą sytuację do filmu Kathryn Bigelow, jednak tak to właśnie widzę).

Twórca nie przypadkowo umieścił akcję wśród złowrogich szczytów. Złowrogich? A jakże. Nasze wszystkie bóle i rozterki mają się nijak do niszczycielskiej siły natury, która (jak w przypadku Alp) jedną lawiną jest w stanie zmieść setki ludzkich istnień. Co to jest kilkaset ton śniegu na cały łańcuch górski.? A pod górami my, malutkie ludzki, które próbują okiełznać cały krajobraz. Swoimi pługami, kontrolowanymi wybuchami, sprzątaczami. Wydaje nam się, że poskromiliśmy cały ten zgiełk. Tak jak Tomas, który myślał, że jest w stanie kontrolować swoje życie. Dobrze sytuowany, z dwójką świetnych dzieciaków i z ładną, wykształcona żoną przy boku. A góry czekają na potknięcie Turysty. Przecież nie możemy być całe życie czujni…

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 120 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Ruben Östlund
Scenariusz: Ruben Östlund
Obsada: Johannes Kuhnke, Lisa Loven Kongsli
Zdjęcia: Fredrik Wenzel