To (2017)

Ulewny dzień, mały Georgie puszcza papierowy stateczek strumieniem lejącym się wzdłuż swojej ulicy. To wydarzenie i zaginięcie chłopca jest początkiem opowieści o walce z własnymi zmorami, rodzącym się męstwie, silnym braterstwie na przekór wszystkim przeciwnościom losu. Bowiem brat Georgiego, Bill, wcale nie będzie musiał odnaleźć brata, lecz przede wszystkim odwagę, by żyć.

To zabawne, że o ekranizacjach powieści Kinga mówi się jak o filmach Stephena. Ja mam tak często. Zdaję sobie sprawę, że to mały nietakt, bo za materią filmową stoi przecież reżyser, a w przypadku wychwalania To wypada zacząć właśnie od niego. Argentyński twórca Andy Muschietti (reżyser bardzo dobrze przyjętej Mamy z 2013 roku, dotychczas jego jedynego pełnometrażowego filmu) miał materiał na hit i oddał w ręce fanów (ale nie tylko) rzecz doskonałą. Film jest opowieścią świetnie wyważoną, gdzie emocje gonią w tempo, humor koi łzy, a odwaga potrafi obudzić się w najbardziej przerażonym sercu. King zawsze uczulał, że koszmar i horror nawet w odniesieniu fizycznym przychodzi najczęściej od strony obyczajowej. Dramat za ścianą, w pokoju dzieciaka, w szafie, w końcu uderzający od spraw najpoważniejszych. Ojciec alkoholik, ojciec pedofil, patologia, która łamie i burzy dzieciństwo to prawdziwe zło, a idąc dalej początek strachu i lęku, z którego powstał Pennywise. Muschietti podjął temat odważnie i z uwagą, nie zapominając o rzeczach najważniejszych. Jego horror jest dobitny. Filmowiec zaczynając historię od zaginięcia Georgiego, po kolejne dziecięce koszmary ubrał wszystkie w tak potrzebną tej opowieści makabrę. Wyzwolenie lęku prowadzi do kolejnych traum i coraz trudniej wyjść z oplatających cię czarnych myśli. To również jest wyśmienicie oddane. Ale największą siłą filmu jest oczywiście lekcja, czyli przyjaźń. Kingowski klub frajerów i jego nazwa to de facto zbiór wszystkich ujm, szykan w duszach tych wątłych, acz ostatecznie dzielnych dzieciaków. Tylko trzymanie się razem, wspólne zwalczanie zła przyniesie efekty, chociaż… niestety na początku trzeba stanąć do samotnej walki i najzwyczajniej w świecie postawić się swoim najbardziej osobistym lękom.

Zagrała tu całość, rozpoczynając od genialnie przeprowadzonego castingu. Wszyscy bohaterowie są dobrani idealnie. Przyjaźń żyje na twarzach, a ukryte uczucia dudnią w sercach tych dzieciaków. Tu wszystko targane jest sporymi emocjami, z którymi młodzi aktorzy poradzili sobie nad wyraz dobrze. Mógłbym się bać Bowersa (Nicholas Hamilton), który również jest ofiarą swoich prywatnych traum, a ujściem przemoc, której się oddaje. Do zachodu słońca włóczyłbym się z całą paczką, a już na pewno zakochałbym się w Beverly (Sophia Lillis. Czy producenci mają jakiś wehikuł czasu i porwali młodą Molly Rigwald??). Natomiast sam Bill Skarsgård jako klaun jest ucieleśnieniem wszystkich naszych upiorów. Tych przesadzonych i tych poważnych, zawsze autentycznych, bo własnych.

Ten film oddycha bardzo szybko, gdy trzeba, zwalnia i patrzy Tobie prosto w oczy, gdy wspominasz. Nie puści twojej dłoni do końca, bo nie jest tylko retro pocztówką (choć wzrok ucieka tak często…), a historią, którą dobrze znasz. Znowu poczujesz strach, wzruszysz się (co ciekawe, w tych najbardziej szczerych, raczej lekkich dla fabuły fragmentach. Ot, lato i żadnych lekcji na jutro). Koszmar natomiast zaboli, bo rany Pennywise zadaje ostre, jak życie, które kopie po trzewiach. A to dopiero początek opowieści.

Rewelacja.

 

Za seans dziękuję sieci kin

9/10 - rewelacyjny

Czas trwania: 135 min
Gatunek: dramat, horror
Reżyseria: Andy Muschietti
Scenariusz: Chase Palmer, Cary Fukunaga, Gary Dauberman, Stephen King (powieść)
Obsada: Jaeden Lieberher, Jeremy Ray Taylor, Sophia Lillis, Finn Wolfhard, Chosen Jacobs, Jack Dylan Grazer, Wyatt Oleff, Bill Skarsgård, Nicholas Hamilton
Zdjęcia: Chung-hoon Chung
Muzyka: Benjamin Wallfisch