Co za bzdura. Ta wojna, co za bzdura. Film niemieckiego reżysera Edwarda Bergera skutecznie wytrąca z równowagi. Po seansie ciężko zabrać się za jakąś aktywność, przed oczyma miałem wciąż to samo, obraz maszynki do mielenia mięsa i wpadające do niej miliony istnień ludzkich. Berger dobrze to pokazał, a swój antywojenny przekaz zaczął od pierwszych minut, gdy przedstawił wojnę w sposób najgorszy, w której nie liczy się jednostka, a masy. I tu nie chodzi o wygraną, czy nawet o przesunięcie frontu I Wojny Światowej o kilkaset metrów. Tu chodzi o przemiał, użyźnianie gleby, ciuchy które trzeba zedrzeć ze zwłok, przeprać, zacerować i wydać poborowemu. Na zachodzie bowiem bez zmian, wciąż to samo umieranie.
Wojenny front, albo linia przemysłowa do przemiału mięsa.
Powieść Ericha Marii Remarque’a, niemieckiego weterana I wojny światowej ukazała się po raz pierwszy się w styczniu 1929 roku. Motywy przewodnie to obraz straconego pokolenia, brutalność wojny, okrutne barbarzyństwo ze strony dowództwa, które nie liczyło się z życiem żołnierzy. Ekranizacja Edwarda Bergera to trzecie podejście do prozy Remarque’a. Przekaz, bez względu na filmową wersję, jest zawsze taki sam – przedstawienie wojny jako zła totalnego, które niszczy wszystko na swojej drodze. Dość napisać, że doceniony film Lewisa Milestone’a z 1930 roku nie spodobał się w środowiskach nazistowskich, a Joseph Goebbels zadbał o to, by film szybko zdjęto z kinowych afiszy.
W 1933 roku książki Remarque’a płonęły na stosach w Niemczech, ponownie dzięki działaniom nazistów. Trzeba było przecież przygotować odpowiednią propagandę przed następną wojną, maszynki do mielenia mięsa zaczęto już składać, oliwić, rozstawiać na stołach. Zaraz wpadnie do nich świeżutki towar.
Na zachodzie bez zmian, antywojenny szlagier.
To mocny film opowiedziany właśnie z perspektywy młodego chłopaka. Straszne rzeczy powkładano mu do głowy. On, razem z przyjaciółmi, autentycznie cieszył się z tego wyjazdu na front, gdzie będzie mógł dać łupnia francuzom. Zderzenie było jak to rozpędzonego samochodu ze stuletnim drzewem. Nie zostało nic z jego psychiki, w błocie leżeli przyjaciele, kule rozrywały twarze, kończyny. Po ostrzale nie było odpoczynku, było łatanie dziur, wlewanie w siebie brudnej wody, doszło zimno, parszywe racje żywnościowe i znowu bagnet na broń i sprint w kierunku rozwrzeszczanych karabinów.
Świetnie uchwycił to niemiecki reżyser, nie zostawił suchej nitki na głupich ideałach, pokazał że odwaga to ściema, dowództwo się myliło, a ta durna duma generalicji pochłaniała kolejne życia, bo przesuwanie negocjacji pokojowych z dnia na dzień to właśnie taki ujemny rachunek. Z pełnym portfelem wyjdzie zawsze kostucha.
Na zachodzie bez zmian to wspaniała filmowa robota. Przewraca się w żołądku, ma się dosyć takich filmów, ma się dosyć gatunku ludzkiego, konfliktów zbrojnych, pomysłów na pompowanie pieniędzy w przemysł zbrojeniowy. Gdzie byśmy byli, gdyby cały potencjał ludzki przerzuć z militariów na każdą inną gałąź nauki? Przecież tam czekają gwiazdy…
Gatunek: wojenny
Reżyseria: Edward Berger
Scenariusz: Edward Berger, Lesley Paterson, Ian Stokell
Obsada: Felix Kammerer, Albrecht Schuch, Daniel Brühl
Zdjęcia: James Friend
Muzyka: Volker Bertelmann