Samarytanin

Chciałem zacząć od tego, że oglądam każdy film z Sylvestrem Stallone, ale po prawdzie przepuściłem Plan ucieczki 3 Po własnych śladach. Ci, którzy oglądali wymienione tytuły z pewnością napiszą, że za dużo nie straciłem. Jednak z reguły jest tak, że nowy film ze Sly’em obejrzeć wypada. Ikona kina akcji jest ze mną od 40 lat, więc jestem mu coś winien za te niezliczone godziny ekranowej rozrywki. To jednak nie miejsce na wspominki, bo Stallone z kinem się przecież nie żegna, w planach są kolejne filmy, a Samarytanin to tylko przystanek.

Zanim jednak przejdziemy do Samarytanina trzeba przyjrzeć się osobie odpowiedzialnej za to całe zamieszanie. Julius Avery nie ma za dużego dorobku, ale jest to dorobek intrygujący. Scenarzysta i twórca krótkometrażowych filmów zadebiutował pełnym metrażem w 2014 roku. Son of a gun z Ewanem McGregorem zebrał mieszane recenzje i przemknął raczej bez echa. Fani gatunku natomiast zwrócili uwagę na drugi film Avery’ego, czyli Operację Overlord. Pamiętacie te pierwsze plotki jakoby Overlord miał być umieszczony w uniwersum Cloverfield? Ostatecznie okazało się, że to przede wszystkim zabawa konwencjami, eksperymenty, naziści, potwory, trochę Wolfenstein. Pisałem o nim, że to czysta b-klasowa pulpa i rozbrykana grindhousowa rozrywka. Na Samarytanina więc czekałem z dużymi nadziejami i miałem nawet żal, że nowy film Sly’a nie jest pokazywany w kinach, jednak to temat na inne posiedzenie.

Samarytanin nie spełnił żadnych z tych pokładanych w nim nadziei. Wszystkie obietnice zostały na papierze, scenariusz Bragi F. Schut, który został oparty na powieści graficznej pod tym samym tytułem miał wprawdzie potencjał, ale zawiodło sporo rzeczy. Sam wstęp do opowieści był dla mnie mało angażujący. Oto jesteśmy informowani o sytuacji współczesnego (filmowego) świata. Równowaga pomiędzy złem i dobrem zawsze była w rękach dwóch postaci, bohatera Samarytanina i antybohatera, Nemesisa. Klasycznie prawda? Kiedyś to było. Ciągłe potyczki, bitwy, dzielnice zrównane z ziemią. Jednak kilkadziesiąt lat temu nastąpił zwrot akcji. Nemesis zginął, a Samarytanin przepadł bez śladu. Świat, a przede wszystkim ludzie z miasta, w którym rozgrywa się akcja (pochodna Gotham City) musi radzić sobie sam z problemami. Bandyci grasują na ulicy, ludzie chodzą do pracy, a 13 letni Sam Cleary marzy o wielkim powrocie swojego ukochanego bohatera.

Przyznaję, że to nawet ciekawy koncept, bo pokazuje frapujący aspekt psychologiczny u dwóch różnych osobowości. Dzieciak Sam nie ma autorytetów, ciągle poszukuje tego praworządnego zbawcy ludzkości. Nieustannie szuka i każdy tajemniczy jegomość wydaje się być tym upragnionym Samarytaninem. Były już podejrzenia co do woźnego ze szkoły, a teraz padło na zbieracza złomu. Może to on? Cyrus natomiast, lokalny rzezimieszek (kiepsko dobrany Pilou Asbæk), jest fanem Nemesis. Przydałby się ktoś jego pokroju, kto da łupnia gliniarzom i przewróci budynek na tych, którzy chodzą do uczciwej pracy. Sfrustrowany mężczyzna pragnie ogrzać się w pobliżu czystego zła, a nastolatek marzy o sprawiedliwości i praworządności w tym podłym świecie, gdzie nad nim i matką wisi nakaz eksmisji. W końcu Samarytanin się pojawi, ale (to rozwinięcie tego ciekawego konceptu) ksywka do niczego nie zobowiązuje. Samarytaninem i Nemesis może być każdy, to kwestia wyboru. Niby sztampa, ale zwrot akcji ratuje poniekąd produkcję i sprawia, że wymowa tego obrazu jest aktualna i potrzebna.

Cała reszta to niestety scenariuszowe mielizny (zbrodnia w filmie to kupa śmiechu, łobuzy siejący zamęt na boisku za blokiem to sprawa dla krewkiej straży sąsiedzkiej), a Sly nie jest w stanie podbić oceny. Jest zmęczony tak jak każą scenarzyści, jest przygaszony tak jak wymaga tego formuła historii. Jednak miałem wrażenie, że był też autentycznie znużony (również w scenach akcji) i odbiło się to na odbiorze, a ja odpływałem w trakcie seansu. Pochwalę warstwę wizualną, ponarzekam na efekty specjalne i mało angażującą choreografię. Chętnie posłucham raz jeszcze ścieżki dźwiękowej i podejrzę inne prace autora zdjęć, bo Samarytanin naprawdę wygląda dobrze. Ta historia niestety jest gdzieś obok mnie, nie potrafiłem wyczuć bicia jej serca i nie miałem (to najgorsze) pomysłu jak to wszystko można naprawić. Samarytanina da się oczywiście lubić, jest Sly, jego chropawy głos, przysadzista sylwetka, odpowiedni superbohaterski sznyt (jak ktoś lubi) i coś nowego w tym gatunkowym segmencie. Ja fanem nie zostanę.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 101 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Julius Avery
Scenariusz: Bragi F. Schut
Obsada: Sylvester Stallone, Javon Walton, Pilou Asbæk, Dascha Polanco, Moises Arias
Zdjęcia: David Ungaro
Muzyka: Jed Kurzel, Kevin Kiner

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?