Torso

Fabułę i nastrój w swoim pełnokrwistym giallo Sergio Martino podzielił i pokroił tak, jak zamaskowany morderca fachowo kroi ciała swoich ofiar, przede wszystkim kobiet. Torso wybija swój czas rytmem nadanym przez przygotowane na medal giallo, by gwałtownie na ostatnie 25 minut przeobrazić się w brutalny thriller naznaczony oddechem plugawego horroru. Obie części idealnie współgrają, druga jest wynikiem pierwszej, zagadka kryminalna sprawnie funkcjonuje na drugim planie, by w finale wybić ze zdwojoną mocą. Sergio Martino wystąpił więc w Torso jako filmowiec, który sprawnie żongluje klimatem, trzyma mocno w garści zarówno gatunek, jak i sprytnie wypuszcza mylące nas tropy. O ile w pierwszej części jesteśmy wciągnięci w zagadkę, w drugiej chodzi już tylko o przetrwanie. Zaczyna się klasycznie, chociaż tu nawet umiejscowienie akcji jest ważne o tyle, by odwrócić uwagę widza. Mowa o prześlicznym mieście prosto z pocztówki. To Perugia (w której film był kręcony) wypełniona turystami, ale przede wszystkim studentami uczęszczającymi na tutejszy uniwersytet. W centrum wydarzeń znajduje się grupka przyjaciół i znajomych z kilkoma ślicznymi (a jakże) dziewczętami, które swój czas spędzają pomiędzy wykładami, włóczeniu się po okolicy, odrzucaniu zakusów natarczywych adoratorów czy flirtowaniu z profesorami. Gdy jednak ginie w brutalny sposób jedna z nich, zaczyna się robić niewesoło. Odnalezione zwłoki kolejnej zmuszają resztę studentów do podjęcia konkretnych kroków. Część wyjeżdża, inni (czwórka przyjaciółek) zaszywają się w pięknej willi na skraju skarpy z widokiem na urokliwe małe miasteczko. Złoczyńca nie zamierza odpuścić takich kąsków i wyrusza za nimi serwując widzom niezapomniane krwawe przeżycia.

Sergio Martion kładzie nacisk na nagie kobiety, kilka smakowicie spreparowanych scen z ich udziałem, morderstwa, ale również napięcie. Jako wytrawny b-klasowiec dostarcza nieprzebranych emocji. I chociaż cała pierwsza godzina przygotowuje nas do eksplozji, to i tak nie wyjdziemy z niej cało. Tropy z pierwszej części filmu są podrzucane naprędce i w takiej ilości, że wystarczyłoby na dwa kolejne filmy. A jednak to się sprawdza, nasza uwaga jest odpowiednio zaprzęgnięta do rozpracowywania podejrzanych. Jedna z ofiar została uduszona chustą, którą inna dziewczyna widziała u kogoś na szyi. Zadziałał tu podobny patent jak w Głębokiej czerwieni. Zarówno bohaterka, jak i widzowie próbują sobie przypomnieć czy aby nie widzieli już mordercy (u Dario Argento wertowaliśmy klastry pamięci w poszukiwaniu wizerunku sprawcy).

Torso wychodzi trochę poza ramy żółtego nurtu, a Sergio Martino objawia się nie tylko jako sprawny filmowiec i znawca gatunku, ale w finale dodatkowo mógłby stanąć u boku samego Hitchcocka serwując podobną atmosferę i precyzyjne dopracowanie każdej sceny. Przemyślane sekwencje, montaż, kilka ciekawych pomysłów i ujęcia, które do ostatnich minut trzymają widza w niepewności. Nie decyduje się wszak Martino na wykończenie scen nacechowanych przemocą momentami gore. Pozostawia kilka fragmentów dla naszej wyobraźni, a tam gdzie trzeba nawet oszczędnie dawkuje brutalność.

Dodatkowo można odnieść słuszne wrażenie, że Torso łapie się na kino formatu mocno sfeminizowanego. Mężczyźni u Martino to postaci ze wszech miar lubieżne, wszyscy są podejrzani i w gruncie rzeczy każdemu z nich do twarzy byłoby z nożem i w masce. Kobieta w Torso jest zawsze narażona na pożądliwy wzrok, niewybredne żarty. Martino stawia więc w centrum kobietę, która od mężczyzn musi się opędzać, a każdy z nich stanowi potencjalne zagrożenie (nawet jeżeli na chwilę przybiera maskę miłego i usłużnego).

Gdy zna się już trochę Sergio Martino można być przygotowanym na to, że twórca potrafi być nieobliczalny i do końca nie byłem pewny, która z kobiet zajmie pozycję final girl. W ten sposób wypada czytać Torso jako jeden z proto-slasherów. Przecież wcale nie jest powiedziane, która z tych wspaniałych dziewczyn przetrwa do końca. A może wszystkie? Na ekranie zobaczymy piękną Angelę Covello, wspaniałą Suzy Kendall (brytyjska diva, której szczyt popularności przypadł na lata 60. i 70.), eteryczną Tinę Aumont, boską Carlę Brait. Każda z nich zasługuje wszak na finał, ale z pewnością też każda jest narażona na ostrze antagonisty. Sergio Martino pokazał co można uzyskać, gdy miesza się gatunki, gdy za kryminałem idzie odważnie horror, wyprzedza żółty nurt i powala na ziemię widza wieńcząc film drastyczną naturą tego nieokiełznanego nurtu.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 92 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Sergio Martino
Scenariusz: Sergio Martino, Ernesto Gastaldi, Lewis E. Ciannelli
Obsada: Suzy Kendall, Tina Aumont, Luc Merenda, John Richardson, Roberto Bisacco, Carla Brait
Zdjęcia: Giancarlo Ferrando
Muzyka: Guido De Angelis, Maurizio De Angelis