Dom śmiejących się okien

Sekwencja otwierająca film Pupiego Avatiego (jeszcze z tytułowymi napisami) uderza okrucieństwem i realizmem. Obraz masakrowanego, bezwładnie wiszącego mężczyzny z ponurą i złowieszczą muzyką Amadea Tomassiego atakującą z tła jest tak surowy i mocny w swoim wyrazie, że zostaje z nami na cały seans. Ten sam fragment ustanawia też pewien pułap grozy, na którą z miejsca się przygotowujemy.

To swoiste trzęsienie ziemi z pierwszych scen nie tyle rozchodzi się po kościach, co przechodzi w niepokój towarzyszący nam aż do finału, by wtedy właśnie ponownie wychłostać nas gwałtownie z całą siłą makabreski i brutalnego zła.

Bohaterem filmu, który notabene dość szybko wpisuje się w „klasyczną” postać dla filmu giallo (bohater, który próbuje rozwiązać tajemnicę, chociaż de facto mógłby rzucić wszystko i ruszyć przed siebie), jest Stefano (Lino Capolicchio), który z zawodu jest restauratorem dzieł sztuki. Podejmuje zlecenie w uroczym miasteczku w regionie Valli di Comacchio leżącym w północnych Włoszech. Ma przywrócić blask freskowi autorstwa lokalnego, zmarłego już malarza Legnaniego. Malowidło rzeczywiście przykuwa uwagę. Przedstawia śmierć świętego Sebastiana w wersji, gdzie bohater obrazu umiera z wystającymi sztyletami, a z ran obficie broczy krew. Buono Legnani nazywany był przez miejscowych „malarzem agonii”, a sam obraz przywołuje z pamięci pamiętne sekwencje z początku filmu Avatiego. Stefano podejmuje się zadania odświeżenia dzieła sztuki.

Dom śmiejących się okien nie oferuje kryminalnej zagadki, próżno szukać tu czegokolwiek, czego widz mógłby chwycić się mocno i być czegoś, pewnym. Tajemnica obrazu, malarza i niepokojący nastrój tych cichych tajemniczych, pozornie tylko spokojnych uliczek wypełnia cały film, a zarazem umysł Stefano. Wydaje się, że dobijając promem do miasteczka, mężczyzna przekracza granicę jawy ze snem, a wszelkie następne wydarzenia wypełniają akcję niczym majaki senne, czasem zmory, ale niekiedy też senne marzenia. W ten sposób tłumaczę sobie nielogiczne scenariuszowe perturbacje, bo czyż tak nie jest przyjemniej odbierać fabułę większości filmów z żółtego nurtu?

Jednak w tym konkretnym przypadku poetyka snu jest moim zdaniem bardzo wyrazista i zastosowana bardzo świadomie. Urwane wątki (postać nauczycielki w średnim wieku jest nagle wymieniona na młodą, atrakcyjniejszą dziewczynę, również nauczycielkę). Na ulicach widzimy kilku raptem mieszkańców (tych samych), których co rusz spotyka Stefano. Stary znajomy (skąd się tu wziął?), który do snu został zaproszony, ginie w dziwnych okolicznościach. Jest jeszcze kilka innych znaków, które sprawiają, że świat wykreowany w Domu śmiejących się okien snem „pachnie”.

Przez ten fantasmagoryczny klimat i ulotny nastrój krążącej i przekazywanej z ust do ust tajemnicy (rozwiązanie zagadki Legnaniego jest na wyciągnięcie ręki, ale Stefano nijak nie ma szans zbliżyć się do sukcesu) wiemy, że mamy do czynienia z dziełem nietuzinkowym. Czymże bowiem jest ów zagadka? Stefano trafia na tytułowy dom śmiejących się okien, słucha makabrycznych historii o malarzu i jego siostrach, próbuje dociec w jaki sposób „malarz agonii” inspirował się tworząc swoje osobliwe dzieła (chociaż tego akurat najłatwiej się domyślić).

Pupo Avatii nakręcił giallo, które stoi grozą i któremu blisko do horroru. W tym przypadku dodaje to utworowi mrocznego powabu, widz nie czuje się tak pewny, jak w przypadku klasycznych gialli. Nieco skonfundowani tą mieszanką niepospolitych barw czujemy się jednak raz za razem pozytywnie zaskakiwani atmosferą, a na koniec dobijającym finałem.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 110 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Pupi Avati
Scenariusz: Pupi Avati, Antonio Avati, Gianni Cavina, Maurizio Costanzo
Obsada: Lino Capolicchio, Francesca Marciano, Gianni Cavina, Giulio Pizzirani
Zdjęcia: Pasquale Rachini
Muzyka: Amedeo Tommasi