Bóg jeden wie, panie Allison

Na jednej z urokliwych wysepek na Pacyfiku (tutaj za krajobraz „robiło” Trynidad i Tobago) mieszka pozostawiona sama sobie siostra Angela (Deborah Kerr, nominowana za rolę do Oscara), zakonnica, która oddała serce Jezusowi. Jest tam przez ciąg dramatycznych wypadków, samiuteńka w egzotycznej scenerii, z kilkoma zabudowaniami i małym kościółkiem. Do odosobnionego miejsca dociera rozbitek, żołnierz piechoty morskiej, pan Allison. Mamy rok 1944.

John Huston niezwykle mądrze i taktownie rozprawia o różnicach na każdej życiowej płaszczyźnie, od światopoglądu przez oczekiwania i marzenia. Prostolinijny żołnierz (wspaniały w tej aktorskiej kreacji Robert Mitchum) to człowiek poślubiony armii, bez rodziny, bez miłości, który oddał wojsku wszystko, a wojsko wszystko oddało jemu. Siostra natomiast to bogobojna, uczciwa, skromna osoba, wyobrażenie idealnej zakonnicy. Oboje są trwali w swoich „związkach” i przekonaniach. Odnoszą się do siebie z szacunkiem, chociaż ścierają na wielu polach. Uczą się wzajemnie, bo zarówno pan Allison, jak i siostra Angela mają do zaoferowania bardzo wiele. Pojawia się więc fascynacja, jeżeli uczucie, to delikatnie tylko naznaczone jednym spojrzeniem, uśmiechem, słowem. Nie ma tu mowy o czymś prowokacyjnym, nawet podprogowym. Świat przedstawiony przez Johna Hustona jest ciepły i w zasadzie wiemy, że nie może tu być mowy o czymś więcej niż wspomnienie „czegoś”, niż wyraźne zaznaczenie czegokolwiek.

Na tle rozgrywającej się historii tej dwójki, amerykański maverick nie pozwala zapomnieć w jakich realiach rozgrywa się akcja jego filmu. Rok 1944 i wody Pacyfiku to bardzo gorący okres w czasie II wojny światowej, a wyspa jest co rusz odbijana i zajmowana przez Japończyków i Amerykanów. Na czas filmowej akcji jest tu względny spokój i chociaż oddział japoński też się tutaj pojawia, to tylko na chwilę i nie może zagłuszyć najważniejszego, czyli rosnących wątpliwości siostry i coraz mocniej gorejącego serca poczciwego żołnierza. I można tylko dywagować, czy The National Legion of Decency (Legion Przyzwoitości, organizacja założona przez amerykański episkopat) wyrzucając jedną ze scen z filmu (Mitchum z Kerr w  uścisku i szalonym pocałunku) zrobił dla filmu dobrze czy źle.

John Huston, który za podstawę scenariusza wykorzystał powieść Charlesa Shawa, opowiedział w sposób wyważony o trudnych uczuciach. Nie stawia wiary pod ścianą, ani tym bardziej ludzi religijnych. Filmowy żołnierz zadaje pytania, spokojnie i w sposób stonowany pozwala siostrze odpowiedzieć. Ta dwójka pośród wielu humorystycznych scen, wielu różnic, staje się sobie i widzom bardzo bliska. Nie znaczy to jednak, że Huston nie przemyca kilku niewygodnych obrazków, jak scena, kiedy Japończycy są bombardowani przez Amerykanów, pan Allisson odgrywa swój taniec radości, a i na twarzy siostry zakonnej pojawia się promienny uśmiech, chociaż kilkaset metrów dalej pod naporem kolejnych bomb rozkwitają porozrywane przez wybuchy ludzkie członki).

Pomimo tylu lat na karku, Bóg jeden wie, panie Allison wciąż ogląda się dobrze, nie trąci myszką, ma doskonałe aktorstwo, potrafi bawić, wzruszyć, a i co bardziej uważny widz wychwyci to co dla historii najważniejsze.

7/10 - dobry

Czas trwania: 108 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: John Huston, John Lee Mahin, Charles Shaw (powieść)
Obsada: Deborah Kerr, Robert Mitchum
Muzyka: Georges Auric
Zdjęcia: Oswald Morris