Wieża. Jasny dzień.

Na wieś do Muli i Michała, którzy mieszkają tutaj z małą Niną i chorą matką, przyjeżdża brat Andrzej z rodziną i siostrą Kają. Kaja zniknęła 6 lat temu i jest biologiczną matką Niny. To szczególny czas dla dziewczynki, która przygotowuje się do pierwszej komunii.

Jeżeli reżyserka i scenarzystka Pani Jagoda Szelc chciała wstrząsnąć polską kinematografią, to realizacja Wieży. Jasnego dnia z pewnością jest ważnym i odważnym krokiem w kierunku rewolucji, przewrócenia pewnej uporządkowanej bezbarwności w branży. Po pierwsze i najważniejsze, film jest najlepszym co przydarzyło się od wielu, wielu lat w polskim kinie, abstrahując od tego czy jest to film wybitny, czy tylko dobry, a znajdą się i ci (jak moja żona), którzy ocenią dzieło Pani Jagody jako męczące.

Dla mnie to przede wszystkim spore zaskoczenie, bardzo pozytywne. Wieża. Jasny dzień wyciąga to, co najlepsze z polskiej historii kina psychologicznego i mieszając konwencje sięga po to, co aktualnie jest modne w światowym kinie gatunkowym. Być może słowo „horror” jest tu jakimś nadużyciem, ale to właśnie horror czai się najczęściej z boku, poza kadrami świetnych ujęć przygotowanych przez operatora Przemysława Brynkiewicza. Już pierwsze sceny zwiastują nadchodzący klimat, chorobę (nigdy dosłownie), która strawi rodzinną tkankę, a samych bohaterów pozbawi kontroli… nad życiem.

Wieża. Jasny dzień rozwija się powoli i nie przyspieszy aż do napisów końcowych. Groza sytuacji jest wyczuwalna podskórnie, a sprawcą tego są głównie nasze dotychczasowe filmowe doświadczenia. Jagoda Szulc bawi się naszą percepcją tworząc nielinearną strukturę, gdzie jest podział na kolejne dni, które odliczają czas do komunijnych uroczystości. Twórcy wciąż każą nam czekać i nieustannie rozsiewają obawy. Ważna jest tu bowiem każda chwila, chociaż nawet po napisach końcowych nie będziemy pewni czego właśnie doświadczyliśmy. Z pewnością istotne są religijne metafory, wątpliwa siła kościelnej wspólnoty, osobliwa struktura, która kazała mi doszukiwać się znamion folk horroru. Wszystko jest zdradliwe, ledwo namacalne, a czasem dopowiedziane przez naszą wyobraźnię. Technicznie Wieża. Jasny dzień to pierwsza liga. Od niepokojącego montażu, przez ujęcia, po wszechobecne zatrważające dźwięki. Uczucie dyskomfortu jest kompleksowe, a uspokoić nas próbuje cały pierwszy plan, czyli rodzina, która przygotowuje się do ważnego religijnego święta. Jagoda Szelc, kręcąc przecież kino skromne, stworzyła dzieło niepospolite, trudne do zdefiniowania, ale zasługujące na najwyższą uwagę i takie same oceny. To debiut, który odczytuje się jako pełną, autorską wizję, w której pomagali i pomagało wszystko – świetni aktorzy, których nie zobaczycie w co drugiej polskiej komedii romantycznej, doskonałe plenery Kotliny Kłodzkiej (które aż żal, że są tak rzadko wykorzystywane przez rodzime produkcje) i całe zaplecze środków formalnych. Wieża. Jasny dzień to kino otwarte, zachęcające do analizy i z pewnością będzie na długo przeze mnie zapamiętane.

Czas trwania: 106 min
Gatunek: thriller, psychologiczny
Reżyseria: Jagoda Szelc
Scenariusz: Jagoda Szelc
Obsada: Anna Krotoska, Małgorzata Szczerbowska, Dorota Łukasiewicz, Rafał Cieluch, Rafał Kwietniewski
Muzyka: Teoniki Rożynek
Zdjęcia: Przemysław Brynkiewicz