The Villainess (2017)

Ta historia była już przerabiana, dokonywano mniejszych lub większych modyfikacji, zmieniano płeć bohatera i miejsca akcji, rimejkowano, w końcu na chwilę zapomniano. Nikita Luca Beesona, jeden z najlepszych jego filmów, tutaj pojawia się w nowej odsłonie. To w podstawie ta sama opowieść o dziewczynie, która szkoli się w organizacji, jest przysposabiana i udoskonalana w tym do czego została stworzona – do zabijania. A wszystko zaczyna się od szukania zemsty (i ukłonu w kierunku korytarzowego mordu z Oldboya, tutaj w wersji z pierwszej perspektywy)…

To jest ten film, w którym mógłbyś wrzucić pauzę i zastanawiać się: „Jak oni to zrobili?!”. Ale nie ma sensu tej pauzy wrzucać, bo zaraz pojawi się to samo pytanie przy kolejnej, jeszcze bardziej kreatywnie ustawionej sekwencji. Efekciarskiej, owszem, ale jednocześnie tak bardzo dobrze zgranej technicznie, z montażem, który jest (autentycznie) czymś dotąd niespotykanym na taką skalę. Nie jest to niestety martial arts czystej wody. Aż strach pomyśleć o ile widowisko by było lepsze, gdyby wespół z taką kreacją szło soczyste kino kopane. Bohaterka, pomimo tego, że porusza się z gracją, a choreografia i montaż są wybitnie, artystycznie wręcz rozbuchane swoją śmiałością, to wszystko nijak nie idzie w parze z wątłą protagonistką.

Kreatywność rozwiązań w realizacji i w samym podejściu do scen akcji (przepięknie sfotografowanej akcji), to bez kozery rzucone wyzwanie dla kolejnych twórców kina z tego segmentu. Jestem przekonany, że nie tylko widzowie, ale też ludzie z branży zastanawiają się jak niektóre sceny zostały nakręcone, np.: walka na miecze w trakcie jazdy motorami i ten początek z przejściem z pierwszej perspektywy do trzeciej, finał i spadanie po wentylatorach, no i scena z autobusem (tu stawiam na CGI). Czujesz również, że to co widzisz na ekranie to chaos wybitnie i skutecznie kontrolowany. Nie nadążysz wyłapać cięć montażowych, nie ogarniesz na raz tego, co się stało przed chwilą, ale chciałbyś wstać i bić brawo.

Ja bardzo doceniam i tylko dlatego wystawiam tak wysoką ocenę dla tytułu, który w gruncie rzeczy jest przekombinowany i stara się być czymś więcej niż potrzeba, a to grzech. Jest kłopotliwy, bo niejasny. Liczne retrospekcje nie ułatwiają. Fabuła krąży wokół zdrady, prawdy, kłamstw najbliższych i naiwnych, infantylnych posunięć (element love story przedstawiony tak, jak kochają dzieci, natychmiast). To męczy, nie angażuje, w końcu wprawia w dziwny stan, kiedy chciałbyś przyspieszyć te nieistotne fragmenty i przejść do kolejnych wyśrubowanych na maksa momentów, z tempem wewnątrz danej sceny niczym przejazd bolidu Formuły 1.

O ile by było lepiej, gdyby idąc śladami Indonezyjczyków i Garetha Evansa oraz jego Raid z 2011 roku twórcy The Villainess poszli prosto, bez wytchnienia w jednym kierunku. Tytuł stałby się małym kultem, a tak jest tylko ciekawostką. Dobrą ciekawostką. Acha! Najważniejsze. Jest brutalnie, bardzo.

7/10 - dobry

Czas trwania: 129 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Byung-gil Jung
Scenariusz: Byeong-sik Jung, Byung-gil Jung
Obsada: Ok-bin Kim, Ha-kyun Shin, Jun Sung, Seo-hyeong Kim
Zdjęcia: Jung-hun Park
Muzyka: Ja wan Koo