Hercules in the Haunted World (1961)

Herkules (Reg Park) powraca po wojnie do domu i lubej. Na miejscu okazuje się, że ukochana księżniczka Dejanira (Leonora Ruffo) podupadła nieco na zdrowiu. Stoczyła się w otchłań szaleństwa i na nic zdadzą się modlitwy, łkanie, kadzidła. Pomóc może tylko kamień zapomnienia, po który trzeba wybrać się do Hadesu. Herkules zgarnia Tezeusza (George Ardisson) i Kerosa (Mino Doro) i razem ruszają ku wesołej przygodzie. Dosłownie.

Dla Rega Parka, męskiego symbolu seksu, kulturysty i aktora, peplum było naturalnym wyborem przy takich, wypracowywanych od dzieciaka atrybutach. Innymi słowy, kawał był z niego chłopa i w rolę Herkulasa (u różnych reżyserów) wcielał się trzykrotnie. Jednak chyba nie pałał do aktorstwa miłością wielką i bezgraniczną, bo gaże zawsze odkładał na rozwój firmy medycznej i produkującej sprzęt sportowy. Jako idol wielu przyszłych gwiazd (w tym Arnolda Schwarzeneggera) brylował na ekranie w każdej scenie i Bava wiedział, że to na niego trzeba zawsze zwrócić oko kamery. Sam Hercules in the Haunted World jest po prawdzie strasznie infantylny, dziecinny i pusty nawet w swoim rozrywkowym brzmieniu.

Samo peplum w rękach Bavy wygląda tyleż samo razy nieporadnie, co zjawiskowo. Nieporadność objawia się w samych rozwiązaniach fabularnych i większości akcji. Z jednej strony powinienem przecież pamiętać, że to mitologia grecka w ujęciu baśni i horroru, ale nie sposób przymknąć oko na wszystkie niepoważne fragmenty. Naprawdę nie wiem, czy potwór z kamieni miał straszyć czy bawić. To samo dotyczy finału i rzucania kamlotów prosto w ramiona umarlaków. Sama teatralna nadekspresja w wykonaniu druhów Herkulesa to również ciężki do zgryzienia orzech.

Ale to wszystko nic przy spektrum wizualnym, gdzie obraz wygląda niczym najlepsze malarskie uniesienia. Tutaj Bava dał popis swojego zaangażowania w formę filmu już jako operator – artysta. Światło tonie w spektakularnych barwach, a wszystkie kolory wydają się być poskromione przez operatorskiego wirtuoza. Herkules zyskuje przez to oniryczny, tajemniczy klimat, który przy zestawieniu z miałką fabułą staje się ostatecznie seansem nierównym. Z jednej strony nie sposób nacieszyć oka feerią barw i tego, w jaki sposób są kontrolowane w ramach kadru, z drugiej dostajesz tanie rozwiązania z herosem rzucającym menhiry ze styropianu.

Sama intryga również nie angażuje, a całość ratuje tylko wspomniana oprawa. Naiwne, czasem urocze, zawsze głupiutkie.

Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Mario Bavę”.

5/10 - średni
Czas trwania: 76 min
Gatunek: fantasy, peplum
Reżyseria: Mario Bava, Franco Prosperi
Scenariusz: Mario Bava, Franco Prosperi, Sandro Continenza, Duccio Tessari
Obsada: Reg Park, Christopher Lee, Leonora Ruffo, George Ardisson
Zdjęcia: Mario Bava
Muzyka: Armando Trovajoli