Bowie w Warszawie

Dorota Masłowska z tym swoim talentem do budowania tak wielobarwnych tworów językowych jest nieprawdopodobnie zuchwała. Tak zuchwała, że czytelnika, mnie na ten przykład, zżera ogromna zazdrość, że można tak swobodnie (chociaż to zapewne, wierzę, ciężki proces twórczy) kreować literacki świat, który wiążę w sobie luz, humor, napięcie, erotyzm, słowo prosto z ulicy z tym, którego musisz poszukać w słowniku. Bowie w Warszawie jest niezwykły i to niezwykły bez przerwy. Nie tylko ujmujący w swoim wspomnianym zuchwalstwie, ale też nienaganny w jednolitej, ciągle tak samo, anarchistycznej formie. Anarchia wypływa z powziętych przez autorkę kroków, która raz, że pożeniła kilka gatunków (zaraz o tym), dwa, że wyrzuciła przez okno logikę, klasyczną narrację, jakąkolwiek gładką fakturę.

Bowie w Warszawie krzyczy, śpiewa, wzrusza, ale przede wszystkim doprowadza do szczerego uśmiechu, ba! naturalnej radości, zarezerwowanej tylko dla rzeczy naprawdę dowcipnych. Fabuła nosi w sobie elementy kryminału, bo w Warszawie, stolicy, grasuje dusiciel kobiet. Ten sam kryminał nigdy nie podnosi się ponad małe i wielkie dramaty ludzkie, które dotyczą dojrzewania, odkrywania własnej tożsamości, zawiści, rodzinnych niesnasek. Do śledztwa zostaje przydzielony pewien plutonowy, który dusi się w swoim życiu, dusi się jego żona, a na ulicy znowu zostaje uduszona kobieta. Ten lejtmotyw duszenia przewija się nieustannie, bo w życiowych rolach duszą się wszyscy bohaterowie u Masłowskiej. Dusi się więc sfrustrowany dyrektor księgarni, młoda Regina, czy pani Nastka, która ciągle zmywa podłogę i jest jakby pomiędzy dwoma światami (jest wszędzie i nigdzie, może być jednocześnie w twoim i moim mieszkaniu). Ten świat wcale nie jest ponury, tak jak to wynika z niektórych zdań. Ta ponura tekstura tylko z wierzchu ma takie brudno szare kolory, bo pod spodem, głównie dzięki soczystemu językowi autorki, tętni piękną, powabną, surrealistyczną barwą.

Nie dość, że Masłowska jest genialną obserwatorką, podświetla przywary (ale wcale ich nie gani, tak po prostu jest i znamy te historie i grypsy, szczególnie jeżeli jesteśmy rocznikowo bliscy Dorocie), to jeszcze fantastycznie czaruje. Przyznam się do czegoś. Czytałem Bowiego w Warszawie na głos żonie z podziałem na głosy. Śmialiśmy się oboje, bo Bowie w Warszawie wytwarza właśnie taką aurę, niezwykle szaloną i groteskową. Przy większości (wszystkich?) zdaniach, ma się wrażenie, że Masłowska opanowała swój słowotok w taki sposób, że pachnie tu niemalże improwizacją, pisaniem rozdziałów (scen) na jednym wdechu. To książka króciutka, na raz, jedno posiedzenie i jedną butelkę wina. Nie jest jednak za krótka, bo, bardzo możliwe, ze co za dużo to niezdrowo. Wiecie jak to jest z używkami. Jest pięknie, ale lepiej wyjść w odpowiedniej porze. Dorota opowiedziała, zaczarowała i Bowie zniknął. Nie byliśmy nawet pewni czy to on.

Patryk Karwowski

Autor: Dorota Masłowska
Ilość stron: 176
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Format: 165 x 240 mm

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?