Ciemny kryształ: Czas buntu – sezon pierwszy

Śmierć w świecie Thra zerka łapczywie na każdego. To miejsce jak każde inne we wszechświecie i nikt nie ma prawa żyć wiecznie. Czyżby? Okrutny ród Skeksów znalazł sposób na przetrwanie. Posiedli tajemną wiedzę, jak dzięki kryształowi, który jest sercem tej krainy, wysysać życiodajną energię z Gelflingów. Do tej pory ściągali tylko lenno i trzymali u stóp całe rody elfopodobnej nacji. Teraz chcą sięgnąć po więcej. Każdy Gelfling może zostać przerobiony na flakonik z płynem, który da Skeksom nieśmiertelność. Okrutni imperatorzy rozpoczynają ekspansję, żądają dostarczania im tabunów niewolników, by przerobić ich na suplement swojej diety. Fabryka śmierci ruszyła pełną parą, ale jednocześnie odezwał się wśród uciśnionych buntowniczy głos kilku maluczkich, który rozniósł się echem po całym Thra. Nastał czas buntu.

Ciężko się zmierzyć z takim kultem. Ciemny kryształ Jima Hensona i Franka Oza z 1982 roku był pod wieloma względami wizjonerski i kompletny, a w nurcie dark fantasy nie miał konkurencji. To była wprawdzie produkcja przeznaczona dla widzów młodszych, ale przez mroczny koloryt zachwycali się nim i widzowie starsi. Seansowi towarzyszyła niesamowita atmosfera, świat wykreowany przez Hensona i ilustratora Briana Frouda (to w głównej mierze na podstawie jego rysunków powstało uniwersum) był ciekawy i intrygujący, w realizacji czuć było sztukę, a wiele elementów było kamieniami milowymi w aspekcie lalkarstwa wykorzystanego w przemyśle filmowym. To wszystko sprawiło, że Ciemny kryształ z lat 80. był dziełem wyjątkowym, dla kinematografii obrazem i przykładem odosobnionym. Nie powstało nic podobnego, a jeżeli już jakiś tytuł zbliżał się do jakości Ciemnego kryształu, to i tak pochodził od samego Jima Hensona (vide Labirynt).

Prequel wyprodukowany pod skrzydłami Netflixa to do tej pory najodważniejszy projekt firmy, potentata na rynku VOD. Fabularnie można wskazać inspiracje Tolkienem, bo i tu zawiązana drużyna musi dotrzeć do odległego celu. Nie jest to wszak Mordor, a zamek tyranów. Skala przedsięwzięcia, zaangażowani artyści, ale przede wszystkim decyzja względem stylizacji, która miała w bezpośredni sposób nawiązywać do filmu sprzed prawie 40 lat, wskazuje Netflix jako platformę, która nie obawia się podjąć ryzyka, a przecież inaczej niż ryzykiem nie można tego nazwać. W dobie, gdy tak łatwo wykreować alternatywne, fantastyczne światy dzięki CGI, twórcy Czasu buntu zdecydowali się wykorzystać tę samą technikę jakiej hołdowali Jim Henson, Frank Oz i inni artyści związani z produkcją z lat 80. To wspaniałe, że udało się „przepchnąć” wizjonerstwo, a efekty specjalne zostały wykorzystane, owszem, ale na zasadzie wspomagania, rozszerzenia możliwości i zwiększenia potencjału. Pod względem animatroniki i fachu lalkarza nie zmieniło się za dużo i tutaj stanowi tylko o wygranej ludzkiej kreatyw, tak i dzisiaj lalkarz musiał trzymać na wyciągniętej w górę ręce ważącą kilkanaście kilogramów kukiełkę Gelflinga. Tak samo dzisiaj trzeba było przygotować każdą roślinkę, dopieścić każdy element, ułożyć każdy pojedynczy kosmyk włosa na postaci, która pojawiała się na ekranie przez chwilę.

Poprawiło się wprawdzie kilka elementów (mimika sterowana pilotem), ale w zasadzie utrudniło to tylko pracę i zmuszało do jeszcze większej ekwilibrystyki na filmowym planie. Gdy przyjrzymy się pracy przy filmie i zainteresujemy się procesem twórczym, nie wypada Ciemnego kryształu: Czasu buntu ocenić negatywnie. Fakt, że całość jest mniej szorstka, chropawa, a i dark fantasy pasuje tu jakby mniej, nie ujmuje to w żaden sposób całości. Twórcy oddali hołd starym artystom, mistrzom w swoim fachu, oprawili całość w przecudnie skomponowane kadry. Za dziesięcioma odcinkami niesie się wprawdzie mniej emocji, a w historię nie mogłem się już tak zaangażować, chociaż ta wydaje się być wciąż uniwersalna. Bajkowość i magia Thra nie poruszyła mnie więc tak jak kiedyś, chociaż wciąż byłem pod wraże, jak wiele kryje się tu treści. Na przykład główny wątek przerażających Skeksów. To ród panicznie bojący się śmierci. Są gotowi do największych zbrodni włącznie z tymi, przy których jasne są analogie do aktów ludobójstwa. Okrutni, ale i groteskowi. Koncept tych postaci i dziś robi kolosalne wrażenie. Wciąż genialnie podłożone są głosy, chylić czoła należy przed charakteryzacją, scenografią, mimiką.

Fantastyczna jest więc wiara jaką obdarzyli pomysłodawców ludzie związani z produkcją i to, że dali im praktycznie wolną rękę względem artystycznych decyzji. Tylko przez to powstał obraz przełomowy dla telewizji, również pod względem wykorzystania budżetu. Owszem, będę wciąż narzekać, że całość nie porwała mnie tak jak pełnometrażowy film (być może serial okazał się za długim wyzwaniem dla narracji), a i mój wiek miał tu pewnie znaczenie. Nie napiszę jednak w tym przypadku, że w produkcji przydałoby się więcej pieniędzy. Tutaj nie można pod względem realizacji nic poprawić, dograć, zwiększyć rozmachu. Wszystko jest doskonale zainscenizowane, a brak jakichś epickich i pełnych akcji scen wpisanych jest przecież w zamysł pracy lalkarzy na planie. Nie można przecież oczekiwać scen bitewnych i starć na kilkadziesiąt postaci, gdy pod każdym bohaterem stoi jedna osoba (a w przypadku Skeksów są to dwie). Tytaniczna wręcz praca na planie opłaciła się i każda osoba związana z filmem powinna być dumna ze swego dzieła. To uhonorowanie pracy Jima Hensona, zwieńczenie i przedłużenie legendy. Potrafię w przypadku takich utworów przejść obok kilku nużących mnie fragmentów i docenić ogrom pracy jaki został włożony w przedsięwzięcie. Warto się tym delektować długimi tygodniami (ja tak robiłem i dawkowałem sobie odcinek raz na tydzień) i pochylić się nad całością dokładniej, przeczytać o kulisach powstania, wgryźć się w mitologię, a przede wszystkim odświeżyć Ciemny kryształ z 1982 roku.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 10 odcinków
Gatunek: fantasy
Twórcy: Jeffrey Addiss, Will Matthews
Reżyseria: Louis Leterrier
Scenariusz: Jeffrey Addiss
Obsada: Neil Sterenberg, Beccy Henderson, Nathalie Emmanuel, Taron Egerton, Kevin Clash
Zdjęcia: Erik Wilson
Muzyka: Daniel Pemberton, Samuel Simn, Samuel Sim